10.6.13

Nie wszystko złoto, co się świeci...

Już dawno miałam napisać tą notkę, ale wiecznie zapominałam. Dzisiaj w końcu dało mi się zebrać, więc przechodzę do sedna.
Post ten będzie dotyczyć cieni do powiek firmy MAC, których zapragnęłam kiedy tylko moje oczy ujrzały je po raz pierwszy.
Śliniłam się na ich widok dobry rok, wszyscy zachwalali, że trwałe, że niepowtarzalne kolory, że dobrze napigmentowane. Same ochy i achy!
Stwierdziłam, że sama też bym powzdychała nad ich „fantastycznością” ;-)

Niestety najbliższy salon MAC w Krakowie, do którego mam ponad 150 km, ale co tam! Na szczęście mąż zaproponował, że zrobimy sobie mały wypad…
To było niecałe 3 lata temu, jesień 2010 r., piękna i słoneczna niedziela… Ja niesamowicie podekscytowana i uradowana, że w tym oto dniu po raz pierwszy zawitam do MACa i zostanę posiadaczką tych cudownych cieni.
Tak, moje marzenia po kilku godzinach zostały spełnione i wyszłam ze sklepu MAC z czterema znanymi wszystkim cieniami (niestety bez paletki, bo się skończyły). Ale to nic! Ważne, że miałam w końcu upragnione zdobycze!

od lewej z góry: Shroom, Ricepaper
od lewej z dołu: Satin Taupe, Patina
Wybrałam sobie słynny Satin Taupe, Patinę, Shroom oraz Ricepaper- w sam raz do nudnych dzienniaków. Cena pojedynczego wkładu (wtedy): 49 zł

Kiedy miałam cienie już w torebce poczułam pełne szczęście i zadowolenie;-) Nie mogłam się już doczekać kiedy wypróbuję te cudowności.
Oczywiście następnego dnia wykonałam nimi makijaż do pracy i rozpływałam się nad nimi już po pierwszym użyciu.


Oczywiście byłam zadowolona z konsystencji, pigmentacji i w ogóle ze wszystkiego. Przecież wszyscy dookoła trąbią, że te cienie są fantastyczne, więc myślę tak i ja:-)
 
Shroom, Ricepaper

Satin Taupe, Patina

Po kilku takich użyciach jednak czar prysł, bańka pękła i przejrzałam na oczy. Otóż dostrzegłam, że cienie te po pierwsze bardzo szybko znikają z mojej powieki, a to co na niej pozostaje zbiera się w załamaniu, po drugie kolor szybko blaknie i z wyrazistego i niepowtarzalnego staje się niewidoczny i nijaki.
na całej powiece Ricepaper, w wewnętrznym kąciku Shroom, w zewnętrznym kąciku Satin Taupe, w załamaniu Patina
Pomyślałam, że to nie może być prawda! Rozczarowałam się jak nigdy dotąd i przeżywałam ten fakt jeszcze bardzo długo.
Nie mam problematycznych powiek i cienie na bazie wytrzymują calutki dzień, a tu taki klops! Rano wykonam makijaż cieniami MAC, a po przyjściu z pracy zostają w załamaniu nieestetycznie zrolowane resztki. Próbowałam tych cieni na różnych bazach, na podkładzie, na przypudrowanej powiece i z czasem efekt i tak jest identyczny, czyli opłakany.
Same możecie zobaczyć co zostaje z tego makijażu po dniu w pracy...




Zdecydowanie zbyt wiele oczekiwałam od cieni w tej cenie, których obecnie używam bardzo sporadycznie. Na mojej powiece o wiele lepiej radzą sobie 5 razy tańsze wkłady z Inglota, Kobo, Catrice czy Essence.

Nauczka była bolesna dla mnie i mojego portfela, ale za sprawą tej historii wyleczyłam się z szalonych pragnień obkupienia się w cienie MAC.

Yzma
Copyright © 2016 Nasze Poddasze , Blogger