11.11.14

May to Be- recenzja tuszu i paletki

Na blogerskim spotkaniu w Katowicach wpadły mi w ręce kosmetyki kompletnie nieznanej mi marki May to Be. Przyznaję szczerze, że dość ostrożnie do nich podeszłam. Wśród kilku kosmetyków postanowiłam wypróbować tylko dwa, reszta pewnie powędruje w świat.

Tusz to jeden z kosmetyków, które bardzo lubię testować, dlatego May to Be poszedł w obroty. Opakowanie jest zwyczajne, standardowe i nie urzekło mnie jakoś specjalnie. Szczoteczka do złudzenia przypomina mi tą w testowanym przeze mnie dawno temu tuszu Sensique- jest mała, wąska i ma tradycyjne włosie.



Moje rzęsy nie są jakoś specjalnie wymagające, brakuje im jedynie długości. Tusz May to be sprawdził się na nich dość średnio i nie spowodował efektu „wow”, ale na dzień efekt nawet mi się podoba. Naturalne, niesklejone rzęsy- tego potrzebuję malując się do pracy. Na większe wyjście pewnie wybrałabym inny tusz, bo tą maskarą dramatycznego efektu nie uzyskacie. Ważnym plusem dla mnie jest też to, że tusz wytrzymuje u mnie na rzęsach od 5.30 rano do samego wieczora, nie kruszy się, nie osypuje i nie odbija w ciągu dnia.


Wśród kosmetyków marki May to Be znalazło się u mnie też trio cieni, którego kolory w opakowaniu bardzo mi się spodobały, dlatego postanowiłam ich spróbować.
Niestety po otwarciu bardzo się rozczarowałam, bo cienie mają słabą pigmentację, a podczas rozcierania praktycznie nic z nich nie zostaje, dlatego też nie wrzucam zdjęcia z makijażem, po prostu niczego na nim nie widać. Nie wiem czy wszystkie cienie tej marki mają taką jakość, całkiem możliwe, że trafiła mi się taka lipna paletka. Być może spiszą się u dziewczyn, które zaczynają przygodę z makijażem, ale ja już przyzwyczaiłam się do jakości Inglota, Maca czy Urban Decay i moim zdaniem te cienie są po prostu słabe, choć pewnie cenowo wypadają o wiele korzystniej.





- dostępność i cena: niestety nie znalazłam nigdzie informacji na ten temat


Copyright © 2016 Nasze Poddasze , Blogger