28.11.13

Cel- cellulit...

Cel- cellulit...
Moja walka z cellulitem trwa już bardzo długo i w zasadzie bez spektakularnych rezultatów. Staram się jednak regularnie używać preparatów wygładzających skórę i choć wiem, że z cellulitem muszę poradzić sobie sama to wygładzenie i ujędrnienie mogę uzyskać z pomocą różnych mazideł.


Aktualnie zużywam jeden z moich ulubionych tego typu produktów, czyli Ujędrniającego Żelu Antycellulitowego Q10 Nivea (dawny Good-bye Cellulit).
Kupiłam go kilka miesięcy temu w Biedronce za bardzo korzystną cenę i od tego czasu staram się regularnie smarować nim pośladki, bo tam dokucza mi cellulit i brak elastyczności.
Produkt mieści się w plastikowej tubie (200 ml), z okrągłym zamknięciem. Szkoda, że nie ma pompki, bo to znacznie ułatwiłoby aplikację, ale generalnie i tak nie ma z nią problemów.


Serum pięknie, cytrusowo pachnie, ma żelową, lekką konsystencję i uroczy, błękitny kolor. Rozsmarowuje się bez żadnych problemów i szybko wchłania się w skórę, pozostawiając ją wyraźnie zmiękczoną i wygładzoną, w dłuższej perspektywie również całkiem dobrze ujędrnioną.


Wiadomo, że takie mazidło cellulitu nie ruszy, ale lubię go używać, bo daje lepsze efekty niż zwykły balsam. Dodatkowo istotne jest to, że nie powoduje efektu chłodzenia, co na aktualną porę roku byłoby w moim przypadku nie do zniesienia.
Teraz wygrzebuję już resztki produktu z opakowania, ale na pewno do niego powrócę. No chyba, że zainteresuje mnie coś nowego ;-)

25.11.13

Balea Professional - profesjonalista w łazience?

Balea Professional - profesjonalista w łazience?
W ciągu ostatniego roku Balea stała się w mojej łazience wiodącą marką. Polubiłam ich żele pod prysznic, balsamy oraz produkty do włosów.
Teraz denkuję zestaw z szumnie nazwanej linii profesjonalnej- szampon i odżywkę nadającą włosom gładkość i blask. Producent zapewnia, że produkty te są polecane przez fryzjerów.



Opakowania są wykonane z miękkiego plastiku, zarówno szampon jak i odżywka znajdują się w plastikowych tubach (szampon 250 ml, odżywka 200 ml).


Szampon ma biały, perłowy kolor, SLS-ów mu nie brakuje ;-) Konsystencja jest bardzo gęsta i zbita. Pachnie rzeczywiście tak fryzjersko i „profesjonalnie”. Z myciem włosów radzi sobie poprawnie- bardzo dobrze się pieni, domywa czuprynę i łatwo się spłukuje. Na mojej skórze głowy nie wyrządził żadnych szkód. Nie plącze również włosów.



Odżywka ma również biały kolor, jest dość gęsta i pachnie identycznie jak szampon. Nakładam ją od razu po myciu włosów i trzymam jakieś 15-20 min, potem spłukuję.
Niestety efekt działania jest u mnie mizerny. Włosy nie są wygładzone ani nawilżone, większego blasku również nie zaobserwowałam.




Generalnie szampon i odżywka są bardzo przeciętne i nie robią z moimi włosami nic...
Jest to pierwszy włosowy zestaw od Balei, na którym się zawiodłam. Na pewno nie kupię ponownie tych produktów i z ulgą pozbędę się pustych opakowań po nich. Wiem, że chwalicie z tej serii odżywkę w czarnym opakowaniu i na pewno przy najbliższej okazji ją kupię.

Jeśli używałyście tego zestawu dajcie znać co o nim sądzicie :-)




21.11.13

Skin79 The Oriental BB Cream Gold Plus

Skin79 The Oriental BB Cream Gold Plus
Na początku roku opanował mnie szał na azjatyckie kremy BB i testowanie zaczęłam od małych próbek, o których możecie przeczytać TU. Pierwsze pełnowymiarowe opakowanie dotarło do mnie po krótkim czasie. Postawiłam na krem Skin79 The Oriental BB Cream Gold Plus i zaczęłam go używać od kwietnia.
Na lato przestawiłam się na ciemniejszy krem Missha Perfect Cover, z którego byłam bardzo zadowolona (RECENZJA).



Z początkiem października wróciłam do jasnego BB Skin79 The Oriental Gold Plus. Krem przyjechał do mnie zapakowany w złotym kartoniku. Sam produkt mieści się w luksusowym i eleganckim (jak na moje oko) opakowaniu z dziwaczną pompką. Dodatkowo w wieczku znajduje się lusterko z błyszczykiem, którego użyłam tylko raz. Całość prezentuje się szykownie i cieszy moje oko na toaletce.



W opakowaniu mieści się aż 40g kremu, który wydobywa się na zewnątrz przez małą dziurkę na samym środku pompki po naciśnięciu jej w dół.


Krem ma jasno-beżowy kolor i dość specyficzny i nieprzyjemny zapach, który na początku bardzo mi przeszkadzał, a teraz w ogóle go nie wyczuwam przy aplikacji.
Produkt jest przeznaczony raczej do dojrzałej skóry i ma za zadanie chronić ją przed promieniowaniem UV (SPF 30), działać przeciwzmarszczkowo oraz rozjaśniać skórę.
Nakładam go codziennie rano po umyciu twarzy. Nie stosuję pod niego żadnego kremu, bo moja tłusta cera jest odpowiednio nawilżona po użyciu samego BB. Do aplikacji używam tylko własnych rąk, bo tak najszybciej i najłatwiej nakłada mi się kremy BB -no i odpada mycie pędzla do podkładu ;-)
Krem BB najlepiej wygląda u mnie wklepany w skórę, wówczas cera staje się promienna i wygładzona.


Działanie kremu mnie zachwyciło! Krycie jest bardzo dobre, moim zdaniem spokojnie mogłoby rywalizować z podkładami, nadającymi się do tego celu. Od czasu do czasu muszę użyć korektora na naczynka, czy niedoskonałości. Kolor świetnie dopasowuje się do mojej jasnej cery i nie odcina się od szyi. Eureka! Skóra jest pięknie nawilżona i wygląda na zdrową, a krem BB jest na twarzy niewidoczny i nie tworzy efektu maski.


Ogromnym plusem jest też wysoki filtr, któremu ufam i nie muszę smarować się osobnymi kosmetykami ochronnymi (samego kremu BB używałam też latem, podczas upałów i moja skóra twarzy pozostała bieluteńka i nie złapała ani trochę słońca).


Muszę przyznać, że dostrzegam też właściwości pielęgnujące kremu, zwłaszcza po jego zmyciu. Wtedy skóra jest rozjaśniona, ujednolicona i wygląda dobrze. Kiedy używałam podkładów po demakijażu moja twarz zawsze wyglądała na szarą i zmęczoną oraz przesuszoną. Teraz nie mam z tym problemu. Nigdy nic mnie nie zapchało i nie spowodowało wysypu niedoskonałości.
Utrzymywanie nie jest rewelacyjne, ale krem BB zostaje na mojej twarzy spokojnie ponad 8 godzin. Nie ściera się partiami i nie zostawia brzydkich placków na twarzy. Po jego nałożeniu pudruję go, co na pewno wpływa na utrwalenie.
Nie mam też szczególnych problemów ze świeceniem i przetłuszczaniem cery, nie muszę pudrować twarzy w ciągu dnia.
Minusy kremu to dostępność (Ebay lub sklepy internetowe, które niestety strasznie zawyżają ceny) oraz fakt, że nie widać ile kremu nam zostało w opakowaniu.


Ja jestem bardzo zadowolona z efektu jego używania i podkłady poszły u mnie całkowicie w odstawkę. A w kolejce czeka następny BeBik do przetestowania :-)

Co sądzicie o azjatyckich kremach BB? Które mi polecacie?




18.11.13

Spotkanie Śląskich Blogerek w Rybniku

Spotkanie Śląskich Blogerek w Rybniku
W ubiegłą sobotę odbyło się Spotkanie Śląskich Blogerek w Rybniku, w którym miałam ogromną przyjemność uczestniczyć. Udało mi się dostać rzutem na taśmę, dzięki innej osobie, która zrezygnowała z udziału.
Jako, że było to moje pierwsze spotkanie blogerek byłam troszkę stremowana, bo nie znałam z całej grupy kompletnie nikogo, ale nie taki diabeł straszny… Szybko się zintegrowałyśmy i spędziłyśmy ze sobą bardzo miłe 3 godziny :-)

Spotkanie odbyło się w samym centrum Rybnika, w knajpce Cowboy Inn, gdzie jak nazwa wskazuje panował iście kowbojski i swojski klimat.
Na początku otrzymałyśmy urocze przypinki i długopisy z naszymi imionami i nazwami blogów.


Potem nastąpiła prezentacja i degustacja zielonej herbaty Matcha, która wywołała w nas spore zaciekawienie.


A tak prezentowały się nasze filiżanki po wypiciu zielonej mikstury:


Następnie sympatyczna pani Dagna urządziła prezentację kosmetyków Soraya z linii So Pretty!


Potem jeszcze miałyśmy okazję posłuchać rad profesjonalnych brafitterek z salonu Vanilla Body Shop.
Spotkanie odbyło się w przemiłej i sympatycznej atmosferze, dzięki temu mogłam poznać sporo ciekawych osób.



Nasza Organizatorka Anita postarała się także o prezenty dla nas :-) Przyznam, że się nie spodziewałam takiej ilości i ledwo dałam radę dojść ze wszystkimi pakunkami do samochodu.


A oto co przywiozłam ze spotkania:



Jeszcze raz dziękuję Anicie za doskonałą organizację spotkania i wszystkim dziewczynom za świetną atmosferę. Cieszę się, że mogłam Was poznać!

Lista blogów uczestniczek spotkania:





16.11.13

Maseczka morska ze spiruliną

Maseczka morska ze spiruliną
Jak powszechnie wiadomo algi stanowią istny skarb w pielęgnacji każdej cery. Przede wszystkim dostarczają naszej skórze witamin oraz związków mineralnych, ale można wymienić cały szereg innych zalet, a wśród nich m.in. łagodzenie podrażnień i ukojenie skóry, nawilżanie, detoksykację, wygładzenie, okluzję itd.
Jedną z najbardziej cennych w kosmetyce alg morskich jest spirulina, czyli zielona alga. Ma ona szczególnie zbawienne właściwości w pielęgnacji cery problemowej- trądzikowej, podrażnionej, łuszczącej się. Jej regularne stosowanie powoduje złagodzenie podrażnień i zaczerwienień, likwidację stanów ropnych i zapalnych, ukojenie skóry, poprawę jej kolorytu i ujędrnienie.

Ze spiruliną pierwszy raz miałam kontakt na studiach, podczas zajęć z kosmetyki stosowanej. Używałyśmy wówczas preparatów jednej z francuskich firm, specjalizujących się w produkcji kosmetyków algowych.
Po latach postanowiłam wrócić do zabiegów ze spiruliną i zaopatrzyłam się w tzw. maseczkę morską na Biochemii Urody. Swojego zakupu dokonałam w marcu tego roku, ale regularnie maski zaczęłam używać dopiero od sierpnia.


Zacznę od chyba najistotniejszej rzeczy, której absolutnie nie można pominąć. Zapach, a raczej smród tego produktu sprawił, że po zakupie od razu odstawiłam ją w kąt. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że spirulina posiada swój charakterystyczny „glonowy” zapach pokarmu dla rybek. Dopiero potem do mnie dotarło, że kosmetyki używane na studiach miały znaczny dodatek substancji zapachowych, które niwelowały smród spiruliny. W maseczce z BU mamy samą śmierdzącą algę niestety…


Pomimo odruchów wymiotnych przemogłam się jednak i użyłam maski, bo wiem, że na moją cerę spirulina działa dobroczynnie.
Maskę rozrabiamy z wodą (najlepiej mineralną niegazowaną) i kładziemy na czystą twarz. Uwaga! Piorunujące efekty na domownikach murowane!
Musicie wiedzieć, że maska ma postać zielonego proszku, a po zmieszaniu z wodą przybiera kolor ostro-zielono-glonowo-shrekowy.


Po nałożeniu na twarz (nie nakładam jej pod nosem, ani w okolice moich nozdrzy) pozostawiam ją na ok. 15-20 min. Przez ten czas jakoś muszę sobie radzić i nie myśleć o smrodku na mojej facjacie…
Maska może zasychać na twarzy, co akurat nie jest najprzyjemniejsze, dlatego warto co jakiś czas spryskać ją np. wodą termalną.
Można oczywiście dodać odrobinę ulubionego olejku i myślę, że wtedy zapach mógłby być korzystniejszy.
Trzeba jednak przyznać, że maska zmywa się bezproblemowo i można się ją szybko pozbyć z twarzy.


Po zmyciu moja twarz jest wyraźnie rozjaśniona, gładka i ukojona, a także całkiem dobrze nawilżona i ujędrniona.
Działanie maski jest rzeczywiście zauważalne i warto poświęcić się dla tych efektów.

Lubicie algi? Używacie?



13.11.13

Azjatycki rozświetlacz od Etude House

Azjatycki rozświetlacz od Etude House
W czasie porządkowania moich kosmetycznych zapasów natknęłam się na próbkę rozświetlacza firmy Etude House, która trafiła w moje ręce razem z jakimś azjatyckim zamówieniem.


Zazwyczaj nie recenzuję próbek, ale tym razem produkt wystarczył mi na prawie 2 tygodnie dziennego używania i to jest moim zdaniem wystarczająco sporo czasu, by przetestować rozświetlacz.
Nymph Aura Volumer (swoją drogą piękna nazwa) to słynny rozświetlacz w płynie, który występuje w 3 rodzajach. Mnie trafiła się próbka nr 2, czyli różowa.


Ciekawość sprawiła, że postanowiłam wypróbować ów rozświetlacz jak najszybciej. Produkt ma kremową i bardzo delikatną konsystencję. Można go nakładać bezpośrednio na miejsca, które chcemy rozświetlić, a także mieszać np. z kremem BB czy podkładem (tego nie próbowałam).
Aktualnie używam namiętnie złotego rozświetlacza Mary Lou (recenzja TU), ale ten z Etude House mnie zaintrygował szczególnie ze względu na różowawy, chłodny odcień.


Nakładanie jest bajecznie proste- po prostu leciutko muskam palcami szczyty kości policzkowych i delikatnie wklepuję rozświetlacz.



Muszę przyznać, że efekt mnie bardzo zadowolił. Rozświetlenie jest subtelne, ale widoczne. Nie ma tutaj mowy o żadnych drobinach a jedynie o świetlistej tafli, która jest tak pożądana przez „maniaczki” rozświetlaczy.
Takie chłodne rozświetlenie idealnie będzie się prezentować zimą, kiedy nasze lico pięknie będzie się komponować z roziskrzonym śniegiem. Cudo!


Utrzymywanie już jednak nie jest tak imponujące, bo produkt wytrzymuje u mnie tylko kilka godzin, a potem gdzieś znika :-( Płynna konsystencja też nie należy do moich ulubionych i wolę pudrowe kosmetyki, ale dla takiego efektu warto jednak pokusić się i spróbować.

Na Ebay bez problemu można dostać pełnowymiarowe opakowanie, które wystarczy chyba do końca życia patrząc, że malutkiej próbeczki używałam przez 2 tygodnie…
Na razie jednak mój portfel nie wyraża zgody na zakupy ;-)

Polecacie jakieś rozświetlacze w chłodnych odcieniach?


10.11.13

Jesienny strój dnia

Jesienny strój dnia
Dzisiaj krótko i zwięźle. Pokażę Wam jak ubrana ostatnio lubię śmigać na co dzień. Zdjęcia były zrobione pod koniec września, ale outfit jest jak najbardziej jesienny i postanowiłam pokazać te fotki.

Mimo, że kocham eleganckie stroje i wysokie obcasy 
to jednak nie mogę sobie na nie pozwolić zbyt często 
i zdecydowanie częściej można mnie spotkać tak ubraną:



- jegginsy Bershka
- bluzka Sinsay
- kurtka Orsay
- buty „no name”
- torba – prezent od męża

Pozdrawiam ciepło!

7.11.13

Baikal Herbals Odmładzające serum Anti-Age

Baikal Herbals Odmładzające serum Anti-Age
Zeszłoroczny boom na rosyjskie kosmetyki jakoś mnie szczególnie nie dotknął i z pierwszym zamówieniem poczekałam aż do marca tego roku. Wówczas dotarły do mnie wspaniałości, które możecie zobaczyć TU.


Wśród nich znalazło się Odmładzające serum Anti-Age firmy Baikal Herbals. Serum jest przeznaczone dla dojrzałej, wiotkiej lub łuszczącej się skóry. Moja skóra szczęśliwie nie charakteryzuje się żadną z powyższych cech, ale postanowiłam spróbować czegoś bardziej treściwego.
Do zakupu oczywiście zachęciły mnie opis producenta i skład:



Serum mieści się w cieszącym moje oko kartoniku oraz w butelce typu air-less, pojemność 30 ml.




Produkt ma postać białego, dość gęstego i zbitego kremu. Kupując serum nie liczyłam, że będzie miało ono postać kremową, myślałam raczej o wodnistej konsystencji.


Serum charakteryzuje się pięknym, kwiatowym (?) zapachem i z przyjemnością nakłada się go na twarz. Używam go codziennie po demakijażu. Produkt rozprowadza się troszkę tępo na twarzy, ale wchłania się błyskawicznie i to do zupełnego matu. Po jego zastosowaniu śmiało można nakładać makijaż i nic nie będzie się wałkować.
Co do właściwości odmładzających się nie wypowiadam i uznaję zasadę: lepiej zapobiegać niż leczyć. Jednak uczciwie muszę przyznać, że czuć lekki efekt liftingu i po aplikacji skóra jest bardziej jędrna i napięta.
Liczyłam jednak na większą dawkę nawilżenia, skoro serum jest dedykowane osobom raczej z suchą cerą. W moim przypadku (zaznaczam, że mam tłustą skórę) zdarzało się, że 1 pompka okazywała się niewystarczająca. Oczywiście można na niego nałożyć jeszcze krem.
  
Bardzo przyjemnie używało mi się tego kosmetyku. Odpowiadał mi efekt wygładzonej i jędrnej skóry. Dodatkowo nie miałam żadnych problemów z zapychaniem porów i moja skóra wyglądała po prostu dobrze.
Teraz odkopuję się z zapasów i na pewno nie kupię kolejnego serum do kolekcji, ale może kiedyś do niego powrócę.




4.11.13

Diorshow Iconic Overcurl

Diorshow Iconic Overcurl
Jakiś czas temu do mojej kosmetyczki wpadła 3 ml próbka tuszu marki Dior- Diorshow Iconic Overcurl. Ponad miesiąc temu rozpoczęłam ochoczo jej testowanie...



Tusz mieści się w klasycznym, eleganckim opakowaniu. Szczoteczka również jest tradycyjna, kształt jest charakterystycznie wygięty i wyprofilowany jak przystało na podkręcający rzęsy kosmetyk.





Po otwarciu tusz nie był ani zbyt rzadki, ani gęsty i idealnie nadawał się do pracy z rzęsami. Jak wiecie moje rzęsy nie są wymagające, jedyne czego im brakuje to wydłużenia. W zasadzie każdy tusz jest w stanie sobie z tym poradzić i dlatego gustuję raczej w produktach niskopółkowych (o których możecie przeczytać TU i TU). 
Luksusowy (jak dla mnie) produkt od Dior również spisał się bardzo dobrze. Rzęsy po użyciu tuszu są pięknie rozdzielone i wydłużone, a do tego całkiem fajnie podkręcone. Kolor jest mocno czarny i nic a nic się nie osypuje. Taki efekt utrzymuje się u mnie cały dzień aż do zmycia makijażu.



Śmiało mogę przyznać, że tusz sprawdził się świetnie, choć tańsze produkty również dobrze sobie radzą i nie mam potrzeby zamieniania ich na kilka, czy nawet kilknanaście razy droższą maskarę. Jedyną ciekawą cechą, odróżniającą tusz Dior od innych zwyklaków jest fakt, że rzęsy po jego zastosowaniu są niesamowicie miękkie i elastyczne. Po użyciu tanich tuszy moje rzęsy są zawsze twarde i sztywne, ale nie przeszkadza mi to zupełnie.
Zmywanie jest bezproblemowe i Bioderma standardowo radzi sobie na 6.

Fajnie, że miałam możliwość wypróbowania takiego tuszu, ale z pewnością nie zaopatrzę się w pełnowymiarowe opakowanie mimo, że sam tusz sprawuje się rewelacyjnie. Jednak pozostanę przy moich tanich maskarach, a ceny tej "diorowej" nawet nie sprawdzam ;-)

Jestem ciekawa co sądzicie o drogich tuszach i jakie są wasze ulubione maskary :-)




Copyright © 2016 Nasze Poddasze , Blogger