29.4.14

Colyfine Repair Complex maska do włosów

Colyfine Repair Complex maska do włosów
Oprócz kremów od firmy Colyfine otrzymałam do testów również maskę do włosów Repair Complex.




Maska znajduje się w plastikowym 250 ml słoiczku, ma gęstą, kremową konsystencję i przyjemny, budyniowy zapach.
Czytałam na jej temat sporo pozytywnych recenzji i przyznaję, że wiele od niej oczekiwałam. Niestety po pierwszej aplikacji moje włosy nie stały się takie, jak bym sobie tego życzyła.
Liczyłam na sporą dawkę nawilżenia, której brakuje moim włosom, ale niestety czupryna stała się dość szorstka i nieprzyjemna w dotyku. Potem postanowiłam dać jej ponownie szansę i trzymać na włosach ok. 30 min, ale efekt również był słaby.



Chciałam już zrezygnować z niej całkowicie, ale wpadłam na pomysł żeby ją trochę ulepszyć i przed aplikacją na włosy zmieszałam porcję maski z żelem hialuronowym 1%. To był strzał w dziesiątkę!




Włosy po takiej miksturze były nie do poznania! Zyskały sporą dawkę nawilżenia, stały się miękkie i sypkie, a do tego puszenie zostało całkowicie wyeliminowane.
Z takiego efektu jestem w pełni zadowolona i pomału denkuję maskę zawsze mieszając ją z żelem hialuronowym. Rezultaty na włosach cały czas są tak samo dobre, więc nie eksperymentowałam z żadnymi innymi dodatkami.

Może skuszę się na zakup tej maski w Hebe, choć przyznam, że wolałabym żeby kosmetyk sam w sobie, bez ulepszania miał dobre działanie…




- dostępność Hebe

- cena ok. 20 zł


27.4.14

Permanent Taupe na brwiach

Permanent Taupe na brwiach
Moje brwi przechodziły różne etapy w swojej egzystencji i różnie to z nimi bywało.
Aktualnie jestem w miarę zadowolona z ich wyglądu, a przyczynił się do tego słynny kremowy cień Maybelline Color Tatoo w odcieniu Permanent Taupe.


Od jakiegoś czasu używam go do podkreślenia moich brwi i muszę przyznać, że radzi sobie całkiem nieźle.
Cień ma szaro-brązowy, chłodny odcień, który idealnie mi odpowiada. Nałożony w niewielkiej ilości sprawia, że brwi nadal wyglądają naturalnie i nie są przerysowane.
To byłaby dla mnie katastrofa, bo nie lubię ewidentnie narysowanych brwi, które aż „straszą” swoją idealnością i wyglądają jakby były przyklejone.





Cień utrzymuje się na moich brwiach cały dzień, nie kruszy się, nie rozmazuje pomimo tego, że jest „smyrany” przez moją grzywkę.
Do nakładania cienia na brwi używam pędzelka do eyelinera z Hebe i z niego również jestem zadowolona.

Swego czasu miałam ogromne parcie na słynną farbkę Aqua Brow, ale teraz mogę stwierdzić, że jest mi ona niepotrzebna.


24.4.14

Kolejna pomadkowa miłość! Maybelline Color Whisper

Kolejna pomadkowa miłość! Maybelline Color Whisper
Pomadkowy szał ogarnął mnie już dawno temu i nie chce odpuścić. Szminki to moja słabość. Kupuję dużo, czasami bardzo podobnych kolorów, ale nic nie mogę na to poradzić. Jak spodoba mi się jakaś pomadka to muszę ją mieć…



Tak było też z pomadką Maybelline Color Whisper. Zapragnęłam czegoś nowego w różowym, jasnym odcieniu i wybór padł właśnie na Color Whisper w kolorze nr 120 Petal Rebel. 



Nie żałuję zakupu ani trochę, bo pomadka oprócz słodkiego, cukierkowego odcienia ma bardzo dobrą jakość. To takie trochę masełko do ust, więc rozprowadza się wyśmienicie, a przy tym nawilża i nie podkreśla suchych skórek. Daje trochę błyszczykowe wykończenie i dość długo utrzymuje się na ustach.

Muszę rozejrzeć się za pozostałymi odcieniami…


22.4.14

Creme Bar - biomembranowy krem specjalnie dla mnie

Creme Bar - biomembranowy krem specjalnie dla mnie
W zeszłym miesiącu do testów otrzymałam kosmetyczną nowinkę w postaci kremu biomembranowego Creme Bar marki Beauty Cosmetics.
Krem bardzo mnie zaciekawił, bo jest mieszanką przygotowaną specjalnie dla mnie. Marka ma swoje stoisko w poznańskiej galerii KingCross, gdzie przeprowadza badanie skóry klienta i po diagnozie opracowuje indywidualną recepturę kremu. Więcej możecie przeczytać TUTAJ.



Ja wypełniałam szczegółową ankietę dotyczącą stanu mojej skóry i na jej podstawie otrzymałam paczkę, w której znajdowała się baza kremowa oraz 2 ampułki: ekstrakt z drożdży piwnych, który ma za zadanie uregulować pracę gruczołów łojowych i ekstrakt z oczaru wirgilijskiego, działający hemostatycznie.




Zgodnie z instrukcją zmieszałam ampułki z bazą i mogłam od razu spróbować mazidła. Krem przygotowany dla mnie ma lekką konsystencję, zapach drożdży nie powala, ale nie jest też dla mnie uciążliwy.





Nakładam go codziennie rano, przed nałożeniem makijażu, bo ma on regulować pracę gruczołów łojowych i niwelować przetłuszczanie się cery, co całkiem nieźle mu wychodzi.
Kiedy wypełniałam ankietę moja cera nie była w najlepszym stanie po nieudanej przygodzie z Effaclar Duo, dlatego przygotowano dla mnie krem mający na celu pomoc w walce z niedoskonałościami. Jednak od wypełnienia ankiety do momentu otrzymania przesyłki minęło sporo czasu, w którym zdążyłam uporać się z nieprzyjaciółmi. Dlatego też nie wiem jak kosmetyk poradziłby sobie na trądzikowej, mocno problematycznej cerze.



Jeśli chodzi o regulowanie wydzielania sebum to jestem zadowolona. Zauważyłam, że makijaż na kremie Creme Bar wygląda dobrze, nic się nie roluje, ani nie spływa. Moja cera faktycznie nie przetłuszcza się już tak mocno i makijaż nie wymaga poprawek w ciągu dnia.
Używam go od jakiegoś miesiąca i lada dzień skończę całe opakowanie. Mogę więc śmiało stwierdzić, że krem mnie nie zapchał i nie pogorszył stanu mojej cery. Żadne nowe niespodzianki się nie pojawiają, co jest dla mnie dużym plusem.
Zaletą jest również higieniczne i wygodne opakowanie. Kremową bazę i ampułki z substancjami aktywnymi można kupić na stoisku Creme Bar lub na ich stronie internetowej: http://bcosmetics.com/pl/Creme-Bar-Visage-Parfait/Produkty/Twoj-biomembranowy-krem-30-ml

- cena kremu 30 ml: 100 zł

Razem z kremem od marki otrzymałam jedną rewitalizującą ampułkę witaminową, która wystarczyła mi na dwa użycia na skórę twarzy, szyi i dekoltu. Po jej użyciu skóra również zachowywała się całkiem dobrze, ale aby zauważyć większe efekty potrzebna jest kompletna kuracja, o której możecie przeczytać TUTAJ.



Przyznam, że jestem bardzo zaintrygowana całym pomysłem i bardzo spodobała mi się koncepcja indywidualnej receptury kosmetyków.


22.4.14

Wynik wiosennego rozdania!

Wynik wiosennego rozdania!
Nadszedł czas na wynik rozdania, więc przechodząc do sedna ogłaszam, że cały zestaw wygrywa:

Janka K.


Gratuluję serdecznie! O zwycięstwie poinformuję Cię również w osobnym mailu, ale już teraz proszę o jak najszybsze podanie adresu do wysyłki.
Jeśli zwycięzca nie zgłosi się do mnie w ciągu 2 dni, losuję następną osobę!



Tymczasem dziękuję wszystkim za zgłoszenia i pozdrawiam!

20.4.14

Tołpa Botanic Amarantus // Nawilżający żel pod prysznic

Tołpa Botanic Amarantus // Nawilżający żel pod prysznic
W Wigilię trafiła do mnie paczuszka od Tołpy, w której znalazłam m.in. żel pod prysznic o zapachu białych kwiatów. Pisałam o świetnym micelu (KLIK), a teraz kilka słów o równie dobrym żelu! (Znowu nie czuję jak rymuję…).


Butelka z żelem jest identyczna jak tej z płynem micelarnym. Design bardzo mi odpowiada, funkcjonalność również nienajgorsza.


Żel pięknie pachnie białymi kwiatami (albo kremem Nivea), więc jego używanie to dla mnie ogromna przyjemność.
Konsystencja jest dość gęsta, kolor białawy. Żel bardzo dobrze się pieni, ale przy tym jest delikatny i nie wysusza skóry, ba! Producent zapewnia, że jest to nawilżający produkt i coś w tym jest… Oczywiście skóra nie jest nawilżona jak po użyciu balsamu, ale absolutnie mnie nie ściąga i mogę sobie podarować smarowanie.



Przyznaję, że ta seria z amarantusem zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, głównie ze względu na zapach. Chętnie wrócę do tych kosmetyków, bo jakoś tak kojarzą mi się z wiosną…


18.4.14

Budyń do ciała Skarb Matki

Budyń do ciała Skarb Matki
Budyń? Brzmi smakowicie!
Budyń o smaku pomarańczowo-czekoladowym? Pycha!
Budyń do ciała o zapachu pomarańczy i czekolady? To już niekoniecznie…

Na spotkaniu blogerek w listopadzie otrzymałam do testów Budyń Czekoladowo-Pomarańczowy do ciała firmy Skarb Matki.


Opakowanie przykuwa uwagę nie tylko dzieci ;-) Przy okazji jest również bardzo wygodne w użytkowaniu.
Konsystencja mazidła jest faktycznie budyniowa, gęsta i zbita, ale dobrze rozprowadza się na skórze. Nie pozostawia mocno tłustej warstwy, ale nawilżająca powłoka jest odczuwalna na skórze i z nakładaniem ubrań lepiej troszkę poczekać.


Po odkręceniu opakowania czuć intensywny zapach pomarańczy i czekolady, bez żadnych chemicznych aromatów. To dokładnie taki zapach jak pomarańczowych Delicji… mniam!
Ale cóż z tego, kiedy ja uwielbiam te Delicje jeść, a nie smarować się nimi :-(
Pewnie wiele osób byłoby zachwyconych smarowidłem o takim zapachu, ja niestety jestem odmieńcem i nie toleruję „jedzeniowych” zapachów na ciele (no może oprócz zapachu owoców).


Budyń fajnie sobie radzi z suchą skórą, dobrze nawilża, ale stosuję go tylko od pasa w dół, bo po posmarowaniu całego ciała pewnie w mig by mnie zemdliło…


Jestem ogromnie ciekawa jakich nut zapachowych Wy nie potraficie znieść w kosmetykach…


16.4.14

Essie Play Date

Essie Play Date
Dzisiaj króciutko o moim ostatnim wiosennym ulubieńcu lakierowym. Oczywiście jest nim Essie, a tym razem kolor, który mnie urzekł nazywa się Play date.
Jest to lawendowy, delikatny odcień, lekko pastelowy.



Kupiłam go jeszcze zimą, ale grzecznie czekał na cieplejsze dni, bo zimą preferuję tylko ciemne paznokcie.
W obecnym wiosennym okresie prezentuje się przepięknie!




Co sądzicie o takich kolorach na paznokciach?


14.4.14

Fitomed Żel do mycia twarzy

Fitomed Żel do mycia twarzy
Dotychczas moim ulubionym żelem do mycia twarzy był Vichy Normaderm, ale po latach jego ciągłego używania po prostu mi się znudził.
Czytając wiele pozytywnych recenzji ziołowego żelu do mycia twarzy Mydlnica Lekarska marki Fitomed postanowiłam go wypróbować. Kiedy pojawiła się możliwość jego przetestowania bardzo się ucieszyłam, bo akurat żel Vichy sięgnął dna.



Żel do cery tłustej marki Fitomed znajduje się w plastikowej butelce, zamykanej na „klik”. Design nie jest porywający i przydałaby się pompka, ale liczy się przecież to, co jest w środku ;-)



Od razu napiszę, że absolutnie zgadzam się ze wszystkimi zachwytami nad tym produktem. Faktycznie zasługuje on na poematy na jego temat, a ja najchętniej postawiłabym mu pomnik!
Żel jest dość rzadki, ale nie wycieka z dłoni i można go łatwo nałożyć na twarz. Ma herbaciany kolor i bardzo przyjemny, nie drażniący, ziołowy zapach.



Po nałożeniu go na zwilżoną twarz pojawia się delikatna piana, która bardzo dobrze radzi sobie z oczyszczeniem skóry twarzy.

Skład moim zdaniem jest bardzo dobry, na początku same ekstrakty ziołowe, SLS dopiero w środku listy.



Po umyciu tym żelem moja tłusta skóra jest rewelacyjnie oczyszczona, pory są zwężone, ale nie odczuwam żadnego przesuszenia! To dla mnie nowość po żelu Vichy, po którym czułam ściągnięcie. Żel marki Fitomed pozostawia skórę czystą, gładką i delikatną.
Warto dodać, że nadaje się nie tylko do cery tłustej i trądzikowej, ale również wrażliwej, co naprawdę świadczy, że jest delikatny. Mam teraz dowód na to, że produkty oczyszczające skórę tłustą nie zawsze muszą być bardzo mocne.



Ten żel to dla mnie hit i z pewnością odkrycie 2014 roku! Jak skończę obecne opakowanie to na pewno zaopatrzę się w kolejne, bo to istny skarb, za który trzeba zapłacić tylko 9 zł!


12.4.14

Colyfine krem na dzień REDOX

Colyfine krem na dzień REDOX
Dzisiaj przedstawię Wam krem na dzień Colyfine Redox, którego używam razem z jego bratem na noc (KLIK) od jakiś 2 miesięcy.
Opakowanie, jak na serię Redox przystało, jest bardzo klasyczne i eleganckie. Wygląda luksusowo i na pewno zachęca do użytkowania zawartości.



Krem jest bardzo leciutki, ma delikatną, kremowo-żelową konsystencję i bardzo subtelny, przyjemny zapach.


Aplikuję go na skórę twarzy i szyi codziennie rano, przed zrobieniem makijażu. Krem bardzo szybko wchłania się w skórę, bezproblemowo i gładko rozprowadza się po twarzy. Mojej tłustej cerze do uzyskania odpowiedniego poziomu nawilżenia wystarczy bardzo niewielka ilość kremu Redox.
Ogromny plus za to, że na skórze nie pozostaje żadna tłusta powłoka, podobnie jak w przypadku kremu na noc uzyskujemy na twarzy mat.


Po aplikacji kremu cera od razu jest gotowa na nałożenie makijażu. Na szczęście podkład, ani kremy bb nie rolują się na nim, nie robią smug (chociaż wiadomo, że jak nałożymy zbyt dużą ilość kremu to na pewno tak by się działo).

Mam tłustą cerę, więc po kilku godzinach potrafię się świecić jak żarówa, ale tak się dzieje po każdym kremie nawilżającym, jaki stosuję. Mimo wszystko makijaż nie spływa i utrzymuje się zupełnie standardowo jak w każdym innym przypadku.

Skład:


Na szczęście nic mnie nie zapchało, nie odnotowałam żadnego podrażnienia cery, czy pogorszenia jej stanu.
Generalnie rzecz biorąc jest to całkiem przyzwoity krem i mimo, że cudów nie robi to bardzo go polubiłam.


Więcej o nim możecie przeczytać tutaj: http://colyfine.com/krem-redox-dzien,180.html



11.4.14

W końcu jest!

W końcu jest!
Tym, którzy jeszcze nie wiedzą spieszę donieść, że wczoraj w Galerii Katowickiej w końcu otworzyli salon MAC. Jak wiadomo najbliższe sklepy dotąd znajdowały się w Krakowie i Wrocławiu, czyli kawał drogi ze Śląska. Sama nie mieszkam w Katowicach, ale do MAC mam tam zdecydowanie najbliżej.



Oczywiście nie omieszkałam odwiedzić tego królestwa i poczyniłam nawet małe zakupy:

- cień do powiek Naked Lunch
- róż do policzków Rosy Outlook
- pomadka Angel
- wkłady do paletki



Muszę jednak przyznać, że kosmetyki MAC generalnie i tak warto kupować online na stronie Douglas.pl, bo tam mamy możliwość skorzystania z częstych zniżek i promocji.
Jeśli jednak będę w Katowicach to z pewnością będę zerkać do salonu MAC, by na żywo przyjrzeć się tym cudownościom!


10.4.14

Sensique Lashextension hit czy kit?

Sensique Lashextension hit czy kit?
Dzisiaj o tuszu do rzęs, który mnie bardzo pozytywnie zaskoczył. Jak wiecie lubuję się w niskopółkowych maskarach i cenię sobie tusze Wibo, Lovely czy Eveline. Nie sądziłam jednak, że moje serce skradnie również tusz Sensique!



Maskarę Lashextension otrzymałam na listopadowym spotkaniu blogerek, ale testowanie rozpoczęłam dopiero niedawno. Jakoś nie kusił mnie ten tusz i nie zachęcał do spróbowania. Postanowiłam jednak dać mu szansę i nie żałuję!


Opakowanie tuszu jest zwyczajne, standardowe i nieciekawe. Szczoteczka mnie mocno zaskoczyła, bo jest bardzo wąska i długa, ze zwyczajnym włosiem. Nie jest w żaden sposób specjalnie wyprofilowana i udziwniona. Na jej powierzchni zauważyłam mnóstwo malutkich niteczek, co jest podobno normą dla tuszy wydłużających. Ten również ma za zadanie wydłużać nasze rzęsy.


Jak wiecie moje rzęsy są podkręcone, ale bardzo krótkie, więc na wydłużeniu zależy mi najbardziej. Już po pierwszym użyciu polubiłam ten tusz, bo naprawdę fajnie sobie poradził.
Efekt nie jest spektakularny, raczej naturalny, do dziennego makijażu dla mnie idealny. Wprawna ręka nie poskleja sobie nim rzęs i nie zrobi krzywdy.

Tusz zostaje na swoim miejscu cały dzień, nie kruszy się i nie osypuje. Jestem nim naprawdę pozytywnie zaskoczona!


8.4.14

Essie Good To Go!

Essie Good To Go!
 W zeszłym roku totalnie zakochałam się w słynnym Seche Vite (recenzja),  którego ubóstwiałam za piękne nabłyszczenie paznokci i przede wszystkim za błyskawiczne wysychanie.
Kiedyś, na promocji w Hebe zgarnęłam jego konkurenta- Essie Good to go, co by mieć porównanie obu gagatków.
Seche skończył mi się kilka miesięcy temu, więc od razu ochoczo sięgnęłam po trochę już zakurzonego Essiaka…



Na początku muszę przyznać, że Good to go odrobinę mniej śmierdzi niż SV. Choć sam smrodek akurat nie jest dla mnie wybitnie uciążliwy, w końcu unosi się tylko przez kilka chwil.
Essie tak samo jak Seche gładko sunie po świeżo pomalowanych paznokciach i nie ma problemu z jego aplikacją. Samo nakładanie jednak przeprowadzam w inny sposób niż w przypadku SV, który najlepiej spisywał się kiedy nałożyłam solidną kroplę przy skórkach i potem rozprowadziłam ją po całym paznokciu. W ten sposób nie ściągał mi lakieru i nie „kurczył” go. Essie nie sprawdza się niestety w tej metodzie i mocno bąbelkuje, dlatego nakładam go pasmami, cieniutką warstwą jak kolorowy lakier.



Co do działania to nie zawiodłam się na nim i przyznam, że spisuje się bardzo dobrze. Szybko wysycha i scala warstwy lakieru kolorowego i podkładowego. Myślę, że przedłuża również trwałość manicure.
Jednak chyba ostatecznie po zużyciu buteleczki wrócę do mojej pierwszej miłości w tej materii, czyli Seche Vite. Wydaje mi się, że ładniej nabłyszcza on płytkę i sprawia wrażenie żelowych paznokci. Poza tym jest tańszy.

Nie żałuję absolutnie zakupu top coatu z Essie, bo to całkiem fajny produkt, ale wiadomo: stara miłość nie rdzewieje… ;-)


6.4.14

Opowieść o kolejnym bebiku// Skin79 Super+ Beblesh Balm

Opowieść o kolejnym bebiku// Skin79 Super+ Beblesh Balm
Kremy BB zawładnęły mną na początku zeszłego roku i w ten sposób całkowicie odeszłam od podkładów na rzecz azjatyckich mazideł.
Zaczęłam od próbek, a potem szybko kupiłam pełnowymiarowe opakowania tych kremów, które uznałam za warte uwagi. Nie zawiodłam się ani razu i dzisiaj przybliżę Wam mojego kolejnego ulubieńca w tej dziedzinie.



Od listopada używam codziennie kremu od Skin79 Super Plus Beblesh Balm Triple Functions.




Opakowanie jest bardzo typowe dla firmy Skin79, przy czym oczywiście bardzo eleganckie i funkcjonalne. Pompka działa bez zarzutu i jest bardzo czuła. W ten sposób możemy dawkować tyle kremu, ile potrzebujemy.



Krem ma za zadanie działać wybielająco, przeciwzmarszczkowo i chronić przed słońcem dzięki filtrowi SPF 50+ PA+++.
Swoje opakowanie jak zwykle kupiłam na Ebay za niewygórowaną cenę ok. 50 zł


Skład oczywiście jest mega długi i chemiczny, ale taki już urok tych kremów. Nie brakuje tu jednak dobroczynnych składników takich jak witaminy A, E, C, F oraz adenozyny, która ma świetne działanie przeciwzmarszczkowe. Oleje arganowy, z nasion orzechów brazylijskich i ekstrakty roślinne pielęgnują skórę i nawilżają ją, a arbutyna ma doskonałe właściwości rozjaśniające i antyoksydacyjne.



Krem jest dość gęsty (ale nie tak jak Missha) i ma bardzo jasny, lekko żółtawy odcień. Wolałabym gdyby miał więcej neutralnych albo różowych tonów, bo mam chłodny odcień cery, ale ten też sprawdza się genialnie, bo krem doskonale stapia się z moją skórą i kolor staje się idealny. Krycie jest bardzo przyzwoite i można je stopniować. Zapach jest bardzo przyjemny, delikatny i kwiatowy, ale szybko się ulatnia.



Krem nakładam pędzlem do podkładu i z efektu jestem bardzo zadowolona. Cera ma jednolity kolor, wygląda zdrowo i promiennie, jest nawilżona i wygładzona. Najważniejsze jest to, że krem nie tworzy efektu maski i nie widać go na skórze.
W ciągu dnia absolutnie kolor nie ciemnieje, ale w moim przypadku muszę utrwalić go pudrem, bo przy mojej tłustej twarzy po ok. 6 godzinach lubi znikać. To w zasadzie mój jedyny zarzut co do tego kremu. Po latach używania wstrętnego Colorstay, który zrobił masakrę na mojej twarzy przyzwyczaiłam się do mega trwałości, do której BB Orange jednak daleko.




Po raz kolejny sprawdził się u mnie krem BB, co obserwuję szczególnie po zmyciu makijażu. Cera nadal pozostaje promienna i zdrowa, nie jest zapchana. Do tego faktycznie widzę, że jest rozjaśniona. Po prostu to nie jest zwyczajny podkład, ale również pielęgnujący produkt, który u mnie działa nadzwyczaj dobrze.

Sam fakt, że używam go codziennie z ogromną przyjemnością świadczy o tym, że jest warty uwagi.


A Wy co sądzicie o kremach BB?

Artykuł dostępny również na: http://przepis-na-kobiete.pl/artykuly/869/skin79-super-plus-beblesh-balm

Copyright © 2016 Nasze Poddasze , Blogger