29.4.13

Kwietniowe zakupy

Kwietniowe zakupy
W kwietniu nie poszalałam tak mocno jak w marcu, ale jednak znalazło się u mnie trochę nowości:

  • na początku kwietnia zaopatrzyłam się w kolejną porcję próbek kremów BB Skin79, tym razem w wersji Gold...

  • a po kilku użyciach wersji Oriental Gold Plus kliknęłam na Ebay jego pełnowymiarową wersję. Żeby mu było raźniej podczas podróży z Korei dorzuciłam mu towarzysza w postaci BB Missha Perfect Cover ;-) od sprzedawcy otrzymałam również sporą garść próbek

  • zaciekawiła mnie również baza peel-off od Essence, którą możecie dostać w Naturze. Poza tym w Hebe dorwałam lakier termiczny Ferity, a na Allegro kliknęłam w końcu top coat Seche Vite

  • z listy zachciewajek skreśliłam też woski Yankee Candle

  • w DM-ie zaopatrzyłam się w żele z nowej limitowanki od Balei

  • w Inglocie przygarnęłam dwa wiosenne cienie do powiek- pastelowy, matowy róż nr 356 oraz matową morską zieleń nr 316, w Naturze wrzuciłam do tego zestawu żółciutki cień od Kobo


I to by było na tyle z moich małych kwietniowych zdobyczy...

Pozdrawiam
Yzma




27.4.13

Pędzlowi ulubieńcy i buble…

Pędzlowi ulubieńcy i buble…
 Lubię czytać takie posty u innych, sama więc też postanowiłam naskrobać o moich ulubionych pędzlach, o tych „nieulubionych” także.



Zacznę od pędzla do podkładu. 
Moim zdecydowanym ulubieńcem na dzień dzisiejszy okazuje się Hakuro H50s. Jest zbity, nie gubi włosia i świetnie wpracowuje podkład w skórę. Szersza recenzja TUTAJ.


Miałam też krótki romans z płaskim pędzlem do podkładu, ale wyrzuciłam go dawno, bo przyprawił mnie o traumę…
Czaję się jeszcze na słynny Stippling Brush od Real Techniques, więc kiedy go wypróbuję pojawi się recenzja porównawcza tych dwóch ancymonków.


Ulubionym pędzlem do pudru okazał się EcoTools, który jest łatwo dostępny w Rossmannie, Hebe czy Tesco. 


Jego poprzednik rozleciał się jakieś 1,5 roku temu i pognałam wtedy kupić bambusowego EcoTools. Pędzel kosztował ok. 30 zł, rączka jest bambusowa i ładnie leży w dłoni, skuwka to matowe aluminium, zaś włosie jest syntetyczne, jak na ekologiczny pędzel przystało. Zakochałam się w nim od razu po odpakowaniu. Włosie jest bardzo miękkie i delikatne. Pięknie sunie po twarzy, w zasadzie wcale go nie czuć.
Jakość jest wg mnie rewelacyjna za tą cenę. Jak już napisałam posiadam go bardzo długo i ani razu nie zdarzyło się mu zgubić włosia. Pierze się bezproblemowo i dość szybko wysycha.
Nie odkształca się po czyszczeniu i nadal pozostaje bardzo mięciutki.
Polecam!

Mała kuleczka z Hakuro H76 to pędzel, którego bardzo mi brakowało. Ten okazał się być strzałem w dziesiątkę. Używam go przede wszystkim do rozświetlania wewnętrznego kącika oka, czasami rozcieram nim cień na dolnej powiece. Sprawdza się idealnie do tych czynności. Dostałam go razem z innymi pędzlami Hakuro w prezencie gwiazdkowym i od tego czasu męczę go codziennie. Włosie jest lekko sztywnawe, ale w miarę miękkie i precyzyjne, nie wypadł z niego ani jeden włosek. Pierze się znakomicie i wysycha szybciutko. Bardzo go polubiłam i zastanawiam się nad dokupieniem następnego.

Puchacz do rozcierania Hakuro H74

Na nim zależało mi najbardziej, bo cierpiałam na niedostatek pędzli do rozcierania.
Śmiało mogę przyznać, że jest genialny. Rozciera rewelacyjnie i szybko, bo jest duży. Ma białe włosie, które łatwo się dopiera i nie odkształca, nie gubi włosia i jest bardzo dobry jakościowoLekko spiczaste zakończenie pędzelka pozwala na precyzyjne roztarcie cienia w załamaniu.
Właśnie takiego pędzla mi brakowało…


Kulka z Essence była przypadkowym zakupem jakieś 2 lata temu. Okazała się być całkiem fajnym, miękkim pędzlem syntetycznym, do tego dobrym jakościowo. Włosie jest zbite i nie wypada absolutnie, ma kolor fioletowy. Rączka jest dość krótka, ale nie przeszkadza mi to wcale. Pędzelkiem tym nakładam cienie w załamanie i zewnętrzny kącik. Dodam jeszcze, że doskonale radzi sobie również z rozcieraniem, jest uniwersalny.
Nie pamiętam ile kosztował, nie wiem też czy dalej można go dostać w Naturze, ale jeśli go tam znajdziecie to zachęcam, by się mu przyjrzeć.

kulka od Essence trzecia od góry, płaski pędzel Hakuro H70 ostatni u dołu
Płaski pędzel Hakuro H70- tego typu pędzelków nigdy zbyt dużo, szczególnie jeśli lubimy kolorowe makijaże oczu. Nakładam nim cienie na całą ruchomą powiekę i sprawdza się do tego idealnie. Jest miękki i rewelacyjnie aplikuje cienie. Nie ma problemu z czyszczeniem, wysycha szybko i nie odkształca się. Jest stosunkowo duży, więc przy małych powiekach może się nie sprawdzić, dla mnie to jednak plus, bo już przy jednokrotnej aplikacji mam pokrytą cieniem praktycznie całą powiekę.

Dalej już nie będzie tak słodko i różowo… Nadszedł bowiem czas, by pokazać Wam pędzle, których nie lubię. Na szczęście ponarzekam tylko na dwóch gagatków z mojej kolekcji :-)


Pierwszy nieprzyjaciel to pędzel do różu od EcoTools. Kupiłam do prawie rok temu, ale używałam sporadycznie. Wszystko dlatego, że pędzel ten jest moim zdaniem za duży i przede wszystkim za mocno zbity. Jest również miękki i dobrze wykonany, ale kompletnie nie nadaje się do nakładania różu. Po pierwsze nabiera zbyt dużą ilość produktu, ale to da się przeżyć, bo wystarczy mocno strzepnąć nadmiar produktu i wytrzeć pędzel na ręce. Nie mogę mu jednak wybaczyć placków jakie robi na policzkach. Ze względu na wielkość i zbite włosie wciera róż w jedno miejsce i nie da się tego ładnie rozetrzeć. Dawałam mu szansę kilkakrotnie, ale zawsze musiałam się ratować rozcieraniem pudrem, by zniwelować granice. To zdecydowanie go u mnie dyskwalifikuje, choć wiem, że wiele osób go sobie chwali.
O wiele lepiej spisuje się u mnie stary i wysłużony pędzel z allegrowego zestawu no name, który kupiłam dobre 5 lat temu na zajęcia wizażu na studiach. 
Wiele pędzli z tego zestawu już wyrzuciłam, bo nie nadawały się do użytku, ale temu pozostaję wierna.

Drugim nieprzyjacielem jest kulka do rozcierania Hakuro H77, która okazała się być stuprocentowym bublem. Włosie jest mocno sztywne i bardzo twarde, przez co użytkowanie pędzla staje się bardzo nieprzyjemne, bo pędzel zwyczajnie drapie powiekę i kłuje.


Poza tym praktycznie za każdym razem podczas użycia gubi włosie i się odkształca. Generalnie pędzel obecnie przypomina starą miotłę i nie poleciłabym go nikomu.

To tyle o moich ulubionych i mniej ulubionych pędzlach. W swoim zbiorze posiadam jeszcze sporo innych pędzelków, ale na większą uwagę zasługują te, które opisałam powyżej.

Poniżej wklejam Wam jeszcze fotkę z pojemnikiem, w którym przechowuję moje pędzle. Kupiłam go dawno temu w Ikei, jest to zwykły szklany wazon, do środka nasypałam kamieni niewiadomego pochodzenia w odcieniach, które pasują do mojej łazienki.


A jakie są Wasze ulubione pędzle?
Yzma

24.4.13

Peeling mango BeBeauty vs. Peeling Solny GoCranberry

Peeling mango BeBeauty vs. Peeling Solny GoCranberry

Dzisiaj w moim kosmetycznym ringu spotykają się dwa zdzieraki: peeling mango BeBeauty oraz peeling solny z masłem shea i solą z Bochni GoCranberry od Laboratorium NOVA.


Na wstępie napiszę tylko, że dotychczas moim ulubionym peelingiem była domowa mieszanka kawy z solą. Taka papka sprawowała się u mnie rewelacyjnie i po jej odkryciu poprzestałam zakupów innych peelingów.
Niedawno jednak skusiłam się na biedronkowy peeling o zapachu mango. Kosmetyk ma pojemność 200 ml i znajduje się w plastikowym, zakręcanym opakowaniu- takie lubię najbardziej. Dla zachowania większej higieny można go swobodnie nabierać na szpatułkę i nie ma konieczności grzebania w nim rękami.



Co do opakowania to niezbyt zachęcająco wygląda umieszczone na etykiecie zdjęcie mango, które jest pokryte czarnymi kropeczkami do złudzenia przypominającymi mi dorodne zaskórniki… Fuuuj!


Od razu po zakupie postanowiłam go wypróbować, gdyż wyobrażałam sobie piękny, słodki zapach owoców mango. Ależ się zwiodłam, bo zapach jest słodki, ale niestety mocno chemiczny.
No nic, mimo tego zapachu postanowiłam dać mu szansę w akcji. Peeling ma rzadką, ale glutowatą konsystencję, w której znajdują się łupiny orzecha włoskiego, mające za zadanie ścierać obumarły naskórek.



Nabrałam sporą ilość produktu i przystąpiłam do szorowania.
I tu znowu rozczarowanie…
Smyram się tym glutkiem i smyram, i nic. Efekt peelingu bardzo słaby, w zasadzie niewyczuwalny. Ktoś zdecydowanie poskąpił mi tych drobinek orzecha! Myślę, że gdyby było ich więcej to efekt mógłby być lepszy.



Jeśli chodzi o wydajność to nie odbiega od normy i myślę, że kosmetyk wystarczy na kilkanaście użyć.

Skład nie powala:



Na pewno zużyję go do końca, bo szkoda go wyrzucić, ale już nigdy nie skuszę się na peeling tej marki.
Dostępność: Biedronka
Cena: 7,99 zł

W drugim narożniku postawiony został peeling solny GoCranberry, który otrzymałam w paczce od Laboratorium NOVA.


Jest to solny peeling, który dodatkowo zawiera w składzie mnóstwo dobroczynnych olejów i masło shea.


Opakowanie jest również odkręcane, plastikowe, pojemność 200 ml. Design jak najbardziej na plus, o wiele lepszy niż ten biedronkowy z biednym mango pokrytym zaskórnikami…


Dodatkowo plastikowy słoiczek jest umieszczony w kartoniku, brakuje mi tylko folii zabezpieczającej, chroniącej przed wścibskimi łapkami niektórych konsumentów.
Po odkręceniu słoiczka czuć piękny, słodkawy i delikatny zapach. Ciężko mi go dokładnie i jednoznacznie określić, ale odpowiada mi jak najbardziej.



Peeling ma mnóstwo drobniutkich, solnych kryształków. Konsystencja jest gęsta i treściwa, mocno tłusta ze względu na składniki, w których zanurzona jest sól.
Jest to mocny peeling- bez porównania z jego przeciwnikiem od BeBeauty. Czuć jak radzi sobie z usuwaniem martwego naskórka. Skóra po jego użyciu może być zaróżowiona przez krótki czas, ale wszystko szybko wraca do normy.
Pamiętajcie również, że jest to peeling solny, więc nie polecam go jeśli macie gdziekolwiek przerwaną ciągłość skóry, bo ekstremalne przeżycia będą gwarantowane (no chyba, że takie lubicie) ;-) Lepiej jednak poczekać , aż wszystko się wygoi :-)
Kosmetyk spełnia idealnie swoją rolę- skóra jest świetnie złuszczona, delikatna i mięciutka. A ze względu na tłustą konsystencję pozostaje również idealnie natłuszczona po zabiegu peelingu.



Kosmetyk po zmyciu pozostawia bowiem natłuszczającą powłokę ochronną, która UWAGA: NIE JEST POWŁOKĄ PARAFINOWĄ, jak to często bywa przy tego typu produktach. Jest to efekt pozostania na skórze dobroczynnych olejów: winogronowego, żurawinowego, witaminy E oraz masła shea, czyli takich składników, które absolutnie nie wywołają podrażnienia ani nie zapchają porów skórnych.


Strasznie mi się to podoba, bo jako leń patentowany nie przepadam za smarowaniem ciała balsamami. Tutaj mam dwie pieczenie na jednym ogniu. Dodatkowo na skórze pozostaje ten słodki, otulający zapach żurawiny. Uwielbiam!
Wydajność jest również w porządku, pewnie wystarczy na ok. 10 użyć.
Dostępność: strona producenta http://novakosmetyki.pl/pl/c/GoCranberry/59

Cena: 24,60 zł

Peeling BeBeauty został znokautowany, wygrana zdecydowanie należy się jego przeciwnikowi, który poradził sobie w tym starciu wzorowo. Jest to mój ulubieniec, do którego z pewnością nie raz jeszcze wrócę.

Jeśli jesteśmy już w temacie peelingów to skorzystam z okazji i przypomnę o kilku bardzo ważnych sprawach:
  1. wykonujcie peeling nie częściej niż co 1 -2 tygodnie (zdrowa skóra nie potrzebuje częstszego złuszczania, które u niej wywoływałoby nadmierne podrażnienie i spłycenie warstwy rogowej naskórka)
  2. przedstawione powyżej zdzieraki należą do grupy mechanicznych peelingów, więc unikajcie ich kiedy posiadacie na skórze ropne wykwity, sączące się rany i wszelkiego rodzaju infekcje, bo to skończy się dla was bardzo źle
  3. delikatnie peelingujcie skórę dekoltu, która jest z reguły cienka i delikatna, peelingi takie nie są również polecane przy naczyniowej skórze nóg
  4. absolutnie nie stosujcie takich peelingów na twarz, do tego celu bowiem są przeznaczone inne, łagodniejsze preparaty
  5. po wykonaniu peelingu zawsze natłuszczajcie skórę (przy GoCranberry sprawa jest załatwiona), dodatkowo przy utrzymującym się podrażnieniu unikajcie przebywania na słońcu, czy w solarium
Moje serce podbił solny peeling GoCranberry, a jacy są Wasi ulubieńcy w tej kategorii?

Pozdrawiam
Yzma

21.4.13

Natura Siberica- Maska Aktywna

Natura Siberica- Maska Aktywna

Przyszła do mnie wraz z innymi kosmetykami rosyjskimi w zeszłym miesiącu. Byłam bardzo ciekawa jej działania i z ciekawości wrzuciłam ją do zakupowego koszyka.
Maska kosztowała:  18,50 zł, ma pojemność 75 ml.


W oczy od razu rzuciło mi się pięknie wykonane opakowanie. Kartonik wygląda „jakby luksusowo” ;-), logo jest ładnie wytłoczone i całość prezentuje się nieco orientalnie.
Maska znajduje się w miękkiej tubce, zamknięcie było zabezpieczone folią aluminiową, dzięki czemu miałam pewność, że nikt jej przede mną nie otwierał.





Maska ma jasny, cielisty kolor i zupełnie nie widać jej po nałożeniu na twarz. Jest więc to świetna opcja dla kobiet, które nie lubią paradować z ubabraną twarzą i straszyć otoczenie.


Następnie moją uwagę zwrócił przepiękny, kwiatowy zapach. Jest on bardzo intensywny i czuć go mocno po nałożeniu maski. Podejrzewam, że osoby wrażliwe na takie mocne i słodkie zapachy mogłyby dostać bólu głowy, albo uczulenia.
Teraz do sedna. Co obiecuje producent?





Moje odczucia
Maska świetnie się nakłada, ma gęstą i dość tłustą konsystencję. Stosowałam ją jakieś 5 razy i zużycie jest niewielkie, więc stwierdzam, że jest wydajna.
Po nałożeniu na oczyszczoną twarz zostawiam jej 15 min na działanie. Po tym czasie zmywam ją ciepłą wodą, wg wskazań producenta. I co? Nic specjalnego.
Nie oczekuję cudów, ale liczyłam na dawkę mocnego nawilżenia, którego moja tłusta skóra też potrzebuje. Zawiodłam się, bo po zmyciu maski nawilżenie jest bardzo słabe, odczuwam ściągnięcie skóry i czym prędzej muszę nałożyć krem.
Skoro to „aktywna maska” to liczyłam również na poprawę kolorytu skóry po jej użyciu. Muszę jednak przyznać, że skóra jest zmiękczona i gładsza. Myślę, że być może gdybym nie zmywała jej wcale, tylko wklepała po tych 15 min i zostawiła na twarzy na całą noc to efekt mógłby być lepszy. Takie rozwiązanie nie wchodzi jednak u mnie w grę ze względu na ten intensywny zapach.
Maski nie nazywam bublem, bo daje jakieś tam efekty. Rewelacji jednak nie ma.
Zużyję ten produkt do końca, bo krzywdy mi nie robi, więc szkoda go wyrzucić, ale na pewno nie kupię ponownie.

Pozdrawiam
Yzma

20.4.13

Myjusie

Myjusie
Jakiś czas temu otrzymałam do testów myjki dziecięce o wdzięcznej nazwie „Myjusie”. Opakowanie zawiera 50 myjek o wymiarach 19 cm x 19cm każda.



Myjki są wykonane z niezwykle miękkiej i delikatnej gąbki, dzięki czemu idealnie nadają się do higieny niemowlaczków.




Producent pisze o nich tak: http://myjusie.com.pl/myjki-dzieciece.php

Sama dziecka nie posiadam, w ciąży też nie jestem, ale mam Testera w postaci mojego siostrzeńca, który uwielbia wszelkiego rodzaju kąpiele, a do tego niestety jest nieszczęśliwym posiadaczem atopowej skóry.
Bardzo się ucieszyłam, kiedy myjki do mnie dotarły i przeżyłam niemały szok po rozcięciu próżniowego opakowania, kiedy to opakowanie urosło do całkiem pokaźnych rozmiarów.


Myjki są całkowicie suche, nie są nasączone żadną substancją i dzięki temu absolutnie nie powodują podrażnień. Są sterylne i nadają się do bardzo wymagającej i delikatnej skóry. Niewątpliwie są nieocenione w przypadku higieny skóry problemowej, z różnego rodzaju alergiami i infekcjami.


Myjki bardzo łatwo absorbują wodę i stają się jeszcze bardziej miękkie. Mój siostrzeniec od razu zainteresował się nowym towarzyszem kąpieli i sam spróbował swoich sił podczas mycia. Myjka absolutnie nie powoduje zadrapań (jak zwykła gąbka) i malec z pewnością nie zrobi sobie nią krzywdy.



Poza myciem znalazł także wiele innych zastosowań myjusia, z którym nie rozstawał się nawet podczas „suchych” zabaw ;-)



Zgadzam się ze wszystkimi zapewnieniami producenta, dotyczącymi sterylności i bezpieczeństwa. Zdecydowanie sprawdzają się podczas mycia delikatnej i wrażliwej skóry, nie tylko dziecięcej. Są polecane również w higienie kobiet ciężarnych i w przypadku infekcji miejsc intymnych, gdyż drobnoustroje pozostają na jednorazowej gąbce i wędrują z nią do kosza.
Myjusie świetnie sprawdzają się podczas zmiany pieluszki u noworodków i niemowlaków, pozwalają szybko i łatwo oczyścić skórę, docierają do każdej fałdki malucha.

Uważam, że jednorazowe myjki są genialną alternatywą dla nawilżanych chusteczek zapachowych, które nierzadko podrażniają i mają niekorzystny wpływ na skórę małych dzieci.

Można je zamówić bezpośrednio od producenta (koszt 10 zł):
http://myjusie.com.pl/zamow.php
Copyright © 2016 Nasze Poddasze , Blogger