30.6.13

Czerwcowe zakupy

Czerwcowe zakupy
W tym miesiącu niewiele nowości mam do pokazania- cóż kryzys finansowy w pełni ;-)


  • upragniony rozświetlacz Mary Lou od TheBalm
  • żel antycellulitowy Nivea Q10



  • olejek do włosów Sesa o zapachu egzotycznym

  • lakier do ust Rimmel Apocalips w kolorze Stellar

  • pomarańczowa pomadka Barry M nr 54

  • beżowa kredka Max Factor

  • peeling do stóp Tony Moly

  • pędzle Joursna- podróbka słynnych Real Techniques

  • zestaw Veet Easy Wax do depilacji ciepłym woskiem


I to już wszystko, co przybyło mi w czerwcu. Obawiam się, że kryzys nadal trwa i lipcowe zakupy również będą raczej minimalistyczne:)
Pochwalcie się koniecznie co Wy kupiłyście w czerwcu!




26.6.13

„…Bermuda, Bahama, come on pretty Mama…”

„…Bermuda, Bahama, come on pretty Mama…”
Kolejnym zeszłomiesięcznym nabytkiem z TheBalm jest słynny bronzer Bahama Mama. Co do jego zakupu byłam absolutnie pewna. W zasadzie to polowałam na niego już dłuższy czas, ale nie mogłam go nigdzie dostać.
W końcu wpadł w moje ręce! I już go nie oddam:-)



Bronzer jak przystało na TheBalm ma piękne opakowanie w stylu lat 60-tych. Produkt ma 7,08 g i mieści się w kartoniku z lusterkiem, zamykany jest na magnes.



Po otwarciu można się lekko przerazić ciemnym kolorem, który jest dodatkowo bardzo dobrze napigmentowany. Jednak nie taki diabeł straszny! Bronzer ma pudrową konsystencję, która rozciera się bardzo łatwo.
Niewielka ilość wystarcza, by wykonturować delikatnie twarz. Bronzer jest całkowicie matowy i bardzo dobrze sprawdza się również przy „opalaniu” całej twarzy.


Odcień jak widać jest dość ciemny, ale bladolice takie jak ja też mogą go używać w niewielkich ilościach i sprawdzi się u nich tak samo dobrze jak u ciemniejszych dziewczyn. Warunkiem jest oczywiście oszczędne nakładanie i dobre roztarcie kosmetyku.


Ogromnym plusem jest kolor bronzera. To całkowicie matowy i bezdrobinkowy brąz. Do tego genialny jest jego chłodny odcień. Takiego produktu szukałam! Na szczęście mogłam się już pożegnać z pomarańczowymi i ceglastymi bronzerami.



Do aplikacji bronzera używam bublowego pędzla do różu z Ecotools i w tej roli radzi sobie całkiem dobrze, choć ciągle szukam ideału…

Bahama Mama rewelacyjnie utrzymuje się na policzkach i schodzi dopiero przy demakijażu.

Ogromnie polubiłam ten bronzer. Stał się on moim zdecydowanym faworytem i ulubieńcem. Pewnie szybko go nie zużyję, ale kiedy to się stanie kupię go ponownie.


Dajcie znać jakie są Wasze ulubione bronzery!



24.6.13

Strój dnia #2

Strój dnia #2
Upały na szczęście już zelżały i za oknem zrobiło się o wiele przyjemniej. Dzisiaj króciutko pokażę Wam kilka zdjęć ze strojem dnia.
Jak już wiecie cenię sobie luz i wygodę, dlatego na co dzień do pracy, czy na zakupy ubieram tego typu rzeczy:




- bluzka Reserved
- koszulka H&M
- jeansy Stradivarius
- baletki Allegro
- torba Bershka
- zegarek Ebay

Pozdrawiam Was i życzę udanego tygodnia!



22.6.13

CutisHelp DEFEKT Maść konopna kojąco-regenerująca

CutisHelp DEFEKT Maść konopna kojąco-regenerująca
Maść konopna kojąco-regenerująca jest dedykowana dla osób z podrażnieniami, odleżynami, oparzeniami i odmrożeniami. Ma na celu ukojenie zmian oraz przyspieszenie gojenia i regeneracji skóry.



Oto opis producenta:



Skład:



Tubka zawiera 50 ml maści o intensywnie zielonym kolorze, co mnie niezmiernie zaskoczyło i zaciekawiło. Formuła jest typowa dla maści- gęsta i tłusta. Zapach jest dość neutralny. Należy uważać na tłustą zieloną warstewkę po posmarowaniu maścią, bo łatwo zabrudzić ubranie czy pościel. Jednak gdy tak już się stanie wszystko na szczęście pięknie się dopiera.





Maść stosowałam na wszelkiego rodzaju stany zapalne skóry, uszkodzenia i rany. Szczególnie dobrze sprawdziła się w przypadku kojenia i leczenia otarć powstałych podczas noszenia nowych butów. Już po kilku aplikacjach skóra jest zregenerowana i otarcie nie boli.
Skóra po nałożeniu maści jest dobrze nawilżona i natłuszczona, ze względu na znakomity skład, w którym znajduje się m.in. 20% naturalny olej konopny, witamina E czy wazelina. Kojące działanie zapewnia pantenol, a zielony kolor maści jest efektem obecności chlorofilu.

Wszelkie uszkodzenia skóry genialnie i szybko się goją, skóra wyraźnie szybciej się regeneruje.
Kilka razy maścią posmarowałam atopowe i suche policzki mojego siostrzeńca- wówczas efekt był rewelacyjny! Na początku posmarowane miejsce może być zaczerwienione, ale to prawidłowy efekt i rumień szybko znika, a skóra pozostaje ukojona i natłuszczona na długi czas.
Poza tym maść znacznie zmniejsza świąd, co bardzo ułatwia życie osobom z wrażliwą i alergiczną skórą.
Maść konopna zdecydowanie przydaje się również w leczeniu otarć i zadrapań, które u maluchów zdarzają się bardzo często. Dodam jeszcze, że idealnie radzi sobie z poparzeniami słonecznymi.
Produkt jest bardzo wydajny, gdyż do posmarowania uszkodzonego miejsca wystarcza niewielka ilość maści.
Maść jest dostępna w aptekach, cena waha się w granicach 35-40 zł.


Uważam, że warto ją mieć w swojej apteczce, bo znajduje wiele różnorakich zastosowań i kiedyś na pewno przyda się każdemu...

Produkt otrzymałam do testów od serwisu Bangla.pl i fakt ten  nie wpłynął na moją recenzję.



Pozdrawiam
Yzma


20.6.13

Are You Hot? Mama?

Are You Hot? Mama?
W zeszłym miesiącu zwariowałam na punkcie TheBalm, co było widoczne po moich zakupach.
Dzisiaj przedstawię Wam pierwsze cudeńko o uroczej nazwie i słodkim designie w stylu pin`up. 


Róż Hot Mama zauroczył mnie nie tylko nazwą i opakowaniem, które oprócz tego, że prezentuje się ślicznie to idealnie pasuje do torebki. Jest solidnie wykonane i zamykane na magnes. 


Dodatkowo całe opakowanie mieści się w identycznym kartoniku, mamy więc pewność, że nie otworzy się nam w torebce i nie narobi bałaganu. Bardzo przydatne jest również małe lusterko, które znajduje się w środku opakowania.
Pojemność jest całkiem spora: 7,08 g



W Internecie obejrzałam mnóstwo zdjęć i opinii na jego temat. Spodobał mi się ten kosmetyk, ale nie byłam ostatecznie przekonana do jego zakupu, bo wydawało mi się, że bardziej pasują mi chłodniejsze róże. Kiedy jednak ujrzałam go na żywo i trochę „poswatchowałam” ;-) nie mogłam wyjść ze sklepu bez niego!



Kolor jest przecudny! Jego odcień przypomina mi słynny róż Orgasm firmy NARS, a także Candid Coral firmy Elf. Uważam, że to idealny odcień pośredni między powyższymi.



Generalnie róż jest brzoskwiniowy, z delikatnymi złotymi drobinami, które absolutnie nie są nachalnym brokatem i stanowią przy okazji śliczny rozświetlacz. Taki kosmetyk dwa w jednym.


Róż jest niezmiernie delikatny, choć trzeba wspomnieć, że przez wykończenie dość mocno rzuca się w oczy. Wiele osób zwraca na niego uwagę :-)



Do jego aplikacji używam mojego starego, zdezelowanego pędzla „no name”, którego kocham najbardziej na świecie. Róż nabiera się na pędzel już po delikatnym dotknięciu, nie muszę miziać pędzlem po produkcie, by nabrać jego odpowiednią ilość.
Myślę, że można będzie z nim przesadzić podczas aplikacji, choć mnie się to jeszcze nie udało.
Policzki po jego użyciu są pięknie podkreślone i rozświetlone. Należy jednak uważać w przypadku, gdy mamy na twarzy stany zapalne i ropne wykwity, bo róż ten jeszcze bardziej je podkreśli i uwidoczni.



Produkt pięknie utrzymuje się na twarzy cały dzień, nie blaknie ani nie ściera się.
Uwielbiam go używać na co dzień, bo dobrze się w nim czuję i wiem, że podoba się innym :-)

Dodam jeszcze, że to nie tylko róż, ale również cień do powiek, który na powiekach wygląda absolutnie genialnie i sprawdza się przy dziennych makijażach.



Obawiałam się mocno, że Hot Mama nie będzie mi pasować, że podkreśli moje naczynka i nierówności. Jednak jestem bardzo zadowolona z efektu jaki daje na mojej skórze. Myślę też, że sprawdzi się zarówno na chłodniejszych i cieplejszych karnacjach.
Moim zdaniem jest to kosmetyk zdecydowanie Hot (Mama)   :-)



18.6.13

Soczyste usta z Apocalips- NOVA

Soczyste usta z Apocalips- NOVA
Jak już pokazywałam wcześniej w rossmannowej promocji kupiłam dwa lakiery do ust Apocalips od Rimmel.

Dzisiaj szybciutko naskrobię o pierwszej z nich w kolorze nr 102 NOVA
Jest to mocny, przybrudzony róż, lekko wpadający w fuksję. Do moich ciemnych włosów kolor pasuje idealnie.

Opakowanie jest bardzo estetyczne i eleganckie. Co ważne- było zaklejone i zabezpieczone przed natrętami i wiem, że kupiłam nowy produkt, który po raz pierwszy otworzyłam sama.

Aplikator jest dla mnie innowacyjny, z delikatnym wgłębieniem na środku, do którego nabiera się produkt. Szminkę z reszty gąbeczki zbiera uszczelka umieszczona w opakowaniu.


Nakładanie jest banalnie proste, ale z takimi kolorami oczywiście używanie lusterka jest jak najbardziej wskazane i konieczne. No chyba, że stylizujemy się na clowna- wówczas lusterko faktycznie okaże się zbędne.


Pigmentacja jest mega fantastyczna! Kolor jest mocny i wyrazisty.

Szminka ma błyszczykowe wykończenie, które utrzymuje się przez długi czas, choć po czasie lekko matowieje. Ale naprawdę lekko i nie ma obaw, że wyschnie nam na ustach.
Efekt na ustach jest właśnie lekko mokry, przez co moje usta nie są ani odrobinę wysuszone, suche skórki nie są podkreślone.


Wytrzymałość jest bardzo dobra i u mnie spokojnie wynosi kilka godzin bez jedzenia i picia, bo wówczas oczywiście chodzi błyskawicznie.
Szminka „zjada się” jednak w trochę zdradliwy sposób i może pozostawać w większej ilości na obwodzie ust, dlatego co jakiś czas lubię ją skontrolować.
Dodam jeszcze, że osoby, które lubią nosić rozpuszczone włosy również muszą mocno uważać, bo przy jakimkolwiek podmuchu kłaczki lubią się przyklejać do ust i przenosić z nich pomadkę w różne dziwne i niepożądane miejsca. Echh zdarzyło mi się już mieć ten piękny kolor na brodzie i na policzkach…


Zapach mi nie podchodzi, przypomina mi stare kosmetyki naszych babć, ale na szczęście czuję go tylko przy nakładaniu szminki.

Tak czy siak moja opinia jest bardzo pozytywna, bo Rimmel zaskoczył mnie dobrą jakością szminki i fajnym opakowaniem. Wiem, że jasne odcienie nie cieszą się dobrą sławą, dlatego nie zwracałam na nie uwagi podczas zakupów.
Pomadka Apokalips w kolorze NOVA sprawdziła się na moich ustach bardzo dobrze, poza tym mocno zwraca uwagę otoczenia i podoba się wielu osobom, a szczególnie mojemu mężowi, który bardzo ją komplementował na moich ustach.
W najbliższym czasie pokażę Wam kolejny kolor z tej serii- równie energetyczny i wyrazisty.


Co sądzicie o Apokalips? Które kolory polecacie?



16.6.13

Kilka słów o najnowszym micelarnym odkryciu

Kilka słów o najnowszym micelarnym odkryciu
Dzisiaj post na szybko, ale muszę się z Wami podzielić moim najnowszym odkryciem micelowym!
Strasznie miło pisze mi się ten post, bo to kosmetyk naprawdę wart polecenia i wszelkich zachwytów.
Otóż moim ulubieńcem w dziedzinie zmywania „naocznej tapety” został ostatnio płyn micelarny z Tołpy.

Pewnie go już znacie i próbowałyście, ale ja używam go dopiero od połowy maja.

Płyn kupiłam już dawno, na marcowej promocji w Hebe, gdzie zapłaciłam za niego tylko 9,99 zł. Niestety w stałej cenie kosztuje ok. 25 zł i to jedyny jego minus.


Po zakupie powędrował do mojej komody z zapasami i dzielnie czekał na swoją kolejkę. Ach jak żałuję, że otworzyłam go tak późno! Na pewno kupiłabym w tamtej promocji ze dwie kolejne butelki.


Ale od początku! Najpierw strona „techniczna”, czyli”
- butelka? plastikowa, przezroczysta, z fajnym i oszczędnym designem i ciekawymi opisami jak na Tołpę przystało
- pojemność? 200 ml
- zakrętka? to zwykły dozownik z małym dzióbkiem do wylewania płynu na wacik
- konsystencja? mokra woda :-) bezbarwna
- zapach? piękny, delikatnie kwiatowy i dość słodki


Płyn zauroczył mnie od pierwszego użycia, bo nie tylko świetnie zmywa, ale również pięknie pachnie, a z zapachami to u mnie różnie bywa ;-) Heh, nie czuję jak rymuję ;-)

Do całkowitego zmycia makijażu oka wystarczy niewielka ilość płynu. Micel z Tołpy z resztą radzi sobie identycznie dobrze jak osławiona i ulubiona dotąd mojemu sercu Bioderma.


Nic nie szczypie, nic nie piecze, nic nie swędzi- słowem zero podrażnień i niemiłych doznań podczas zmywania makijażu.
Zdarzyło mi się już nie jeden raz wpakować wacik do oka i nie szczypało mnie ani troszkę, w przeciwieństwie do biedronkowego BeBeauty, z którym trzeba uważać.


Płynu micelarnego z Tołpy używa się po prostu bardzo przyjemnie, bo doskonale i szybko zmywa wszystko, co mamy na oku (ja używam tylko zwyczajnych, niewodoodpornych kosmetyków). Nie muszę absolutnie trzeć oczu, by je dobrze oczyścić, wystarczy przyłożyć nasączony wacik na chwilę, a potem delikatnie przejechać 2-3 razy po powiece i po makijażu ani śladu.


Kosmetyk jest wydajny- zbliża się miesiąc odkąd zaczęłam go używać, a nie dotarłam jeszcze nawet do połowy butelki.

Szkoda tylko, że cena jest dość wysoka, w sumie nawet wyższa od Biodermy w przypadku której za 0,5 l butlę płacę ok. 50 zł


Jeśli znowu Hebe zrobi podobną akcję promocyjną to jak najbardziej skuszę się na kolejne opakowania mimo, że mam zapas Biodermy. Jednak mocno urzekł mnie ten piękny zapach, który uwaga może oczywiście uczulić wrażliwców. Na szczęście nie mam z tym problemu i dla mnie micel z Tołpy to kosmetyk bez wad :-)

Znacie? Lubicie?



Copyright © 2016 Nasze Poddasze , Blogger