15.1.20

Farba w dłoń, czyli jak mieć nową-starą lodówkę za parę groszy

Wygląd mojej poprzedniej kuchni był jednym wielkim nieporozumieniem.. przyznaję pokornie, że to jeden z największych wnętrzarskich błędów jakie zdarzyło mi się popełnić. Na szczęście zdjęcia się nie zachowały- oszczędzę Wam tego kłującego w oczy widoku z nieskrywaną ulgą...
Kiedy w 2016 roku podjęliśmy decyzję o remoncie byłam już mądrzejsza i udało mi się zaplanować kuchnię na miarę moich oczekiwań i finansowych możliwości. No właśnie- finanse okazały się szybko topnieć i nie udało się wymienić wszystkich sprzętów. Dziś stwierdzam, że wyszło mi to na dobre!



Stara, wolnostojąca lodówka marki Indesit musiała z nami pozostać- na szczęście działa nadal bez szwanku, więc w sumie żal byłoby ją wyrzucać. Jednak po remoncie kuchni, kiedy zrobiło się jasno, tak po skandynawsku biało, to srebrna lodówka jakoś nie grała mi z całą resztą...
Do głowy przyszło mi, aby zwyczajnie ją okleić, ale obawiałam się, że efekt w moim wykonaniu będzie wyglądać nędznie, więc niczym Pomysłowy Dobromir wykombinowałam, że ją przemaluję!

Teraz kilka zdjęć z poprzednią wersją lodówki- niestety są wygrzebane z czeluści mojego telefonu i nie grzeszą jakością... Tutaj jeszcze kuchnia bez cegły, taka trochę "goła"..





Oczywisty powinien być wybór zwykłej farby do metalu, ale ja postanowiłam pójść o krok dalej i spróbować farby tablicowej, co by można było radośnie bazgrać po sprzęcie i dawać upust talentowi artystycznemu.. którego de facto nie posiadam za grosz! (sic)
Malowałam dawno temu- za chwilę miną 4 lata- i nie przyszło mi wtedy do głowy, aby pstryknąć foty i uwiecznić ten moment dla potomnych. Także na słowo musicie mi uwierzyć jak to wyglądało:
- na początku umyłam porządnie lodówkę i wytarłam do sucha,
- wzięłam do ręki papier ścierny- dość delikatny, o dużej granulacji, aby tylko nieznacznie zmatowić obudowę,
- po wyszlifowaniu znowu dokładnie umyłam lodówkę i odtłuściłam ją,
- zabrałam się do malowania!

Użyłam najtańszej farby tablicowej z Castoramy i małego wałka z pianki. Pamiętajcie, że malując tego typu farbą należy nałożyć więcej warstw, aby uzyskała ona odpowiednie właściwości- u mnie były to 3 solidne warstwy. Na opakowaniu farby producent podaje czas schnięcia, radzę się tym właśnie sugerować. Po pomalowaniu przykleiłam zwykłe uchwyty meblowe, bo bałam się, że farba może się zetrzeć w miejscu otwierania drzwiczek, ale zabieg ten nie był koniecznością.





Efekt mnie usatysfakcjonował- czarna lodówka dodała charakteru kuchni i pasuje zdecydowanie lepiej niż srebrna. Dodatkowym atutem jest oczywiście możliwość bazgrania kredą. Kiedy zakończy swój żywot i będziemy się musieli rozstać, postawię na sprzęt do zabudowy, ale póki co pozostajemy przy obecnym rozwiązaniu.





Na Instagramie bardzo często pytacie mnie jak sprawdza się ten pomysł w rzeczywistości i zawsze szczerze odpowiadam, że znakomicie! Serio nie mam się do czego przyczepić... Farba dobrze się trzyma, nie odchodzi, dobrze się czyści wodą i płynem do naczyń. Ślady użytkowania zostają w przypadku dotykania tłustymi paluchami- na to nie ma mocnych, ale i tu płyn do naczyń działa cuda! Pisanie kredą czy pisakiem kredowym idzie bezproblemowo, tak samo z myciem tej radosnej twórczości. Ważne, aby nie szorować ostrymi przedmiotami- to jasne, że wtedy farba zostanie zdarta. Trochę już mi się marzy spójna zabudowa z lodówką, ale póki co stara na chodzie, także jeszcze z nami pobędzie.
Jeśli chodzi Wam po głowie taka metamorfoza to szczerze zachęcam- to łatwy sposób na totalną odmianę sprzętu, z którego napewno będziecie zadowoleni.


Copyright © 2016 Nasze Poddasze , Blogger