28.2.14

Nowości z lutego

Nowości z lutego
W tym miesiącu słabo szło mi zużywanie zapasów, ale zakupy nowych kosmetyków jak zwykle się udały ;-) Bez zbędnego rozpisywania się przechodzę więc do sedna sprawy...


  • w końcu skusiłam się na pędzelki Sense&Body i na razie wybrałam pędzelek do cieni i do eyelinera
  • postanowiłam również wypróbować żel do usuwania skórek od Sally Hansen, a na promocji -40% w Hebe dorwałam słynny cień Maybelline Color Tatoo w kolorze Permanent Taupe i nawilżającą pomadkę z serii Color Whisper w odcieniu Petal Rebel
  • nie zabrakło mnie również w sklepiku Golden Rose, gdzie kupiłam pomadkę Velvet Matte w kolorze 08 i czarny lakier z serii
  • natknęłam się również na szafę Kobo i nie mogłam się oprzeć opalizującym pigmentom. Do domu przywędrowały ze mną 3 odcienie: Violet Blush, Mint Cream i Blue Mist

  • kilka dni temu skusiłam się na kolejny pędzel, tym razem padło na Deluxe Fan od Ecotools, a skoro byłam już w drogerii to wrzuciłam do koszyka również korektor Art Scenic marki Eveline i żel do mycia twarzy Biały Jeleń

  • i na koniec najlepszy zakup miesiąca, czyli paletka Naked 3


W tym miesiącu to już wszystko. Poszalałam odrobinę, ale jak zwykle wszystkie w/w kosmetyki stanowią rzeczy "pierwszej potrzeby" ;-D




25.2.14

Morelowo-orzechowy zdzierak

Morelowo-orzechowy zdzierak
Za mechanicznymi peelingami zbytnio nie przepadam, choć kiedyś używałam ich z prawdziwą namiętnością. Potem jednak zdzieraki do twarzy poszły w kąt na rzecz tych enzymatycznych.
W ręce wpadł mi jednak peeling Soraya z serii So Pretty i choć początkowo wahałam się czy go użyć to jednak spróbowałam!



Tubka o pojemności 75 ml prezentuje się uroczo i już sama słodka i dziewczęca szata graficzna zasługuje na pochwałę.



Peeling ma bardzo niewielkie, ale za to ostre drobinki orzechowe. Tak, to prawdziwy zdzierak, nie ma co!



Producent obiecuje, że po jego zastosowaniu skóra będzie aksamitnie gładka, czysta i świeża, a przy okazji pozbędziemy się zaskórników i rozszerzonych porów.
Konsystencja produktu jest mocno zbita i gęsta, peeling nie przecieka przez palce i łatwo rozciera się na twarzy. Drobinki są malutkie, ale mocno wyczuwalne. Zapach wynika z nazwy produktu i jest morelowy, choć moim zdaniem dość chemiczny.



Już po pierwszym użyciu pozytywnie oceniłam tego zdzieraka, o dziwo, bo myślałam, że skończy się na podrażnieniu. Nic takiego nie miało miejsca, ale przyznam, że policzki potraktowałam wyjątkowo łagodnie i skupiłam się na mocniejszym masażu strefy T.
Po zmyciu skóra była tylko leciutko zaróżowiona, ale za to jaka gładziutka i miękka…

Oprócz drobinek orzecha w składzie mamy też kwas salicylowy, który z pewnością pozytywnie wpływa na zanieczyszczoną skórę.



Przypomniałam sobie dlaczego tak lubiłam mechaniczne peelingi. Naprawdę różnica jest mocno wyczuwalna, zdecydowanie bardziej niż po kosmetykach enzymatycznych.

Tubka peelingu wystarczy mi na długie miesiące, bo zbyt często się nie zdzieram. W końcu co za dużo to niezdrowo! Myślę, że jeżeli nie znudzi mi się zapach to będę skłonna zaopatrzyć się w następne opakowanie.



Artykuł znajdziesz również na: http://przepis-na-kobiete.pl/Artyku%C5%82y/803/morelowo-orzechowy-zdzierak



23.2.14

Revitalash Highlighting Pencil

Revitalash Highlighting Pencil
Kilka miesięcy temu wpadł mi w ręce podarek od Revitalash. Po zlustrowaniu opakowania dowiedziałam się, że ma on być korektorem rozjaśniającym. Pomyślałam- spoko, przyda się na pewno i może okaże się hitem. Jednak mój zapał nieco ostygł, kiedy odpakowałam „korektor” z kartonowego pudełka i otworzyłam go.




Moim oczom ukazała się złota kredka! Co? Jak to korektor? Sięgnęłam po dodatkową parę oczu, co by się przekonać jak się sprawy mają… Faktycznie „korektor rozjaśniający” okazał się złotą, mocno perłową, wysuwaną kredką.




Pod oczy zupełnie się nie nadaje, bo efekt jest komiczny. Jedyną alternatywą dla kredki jest stosowanie jej jako rozświetlacza w kąciki oczu, albo jako cienia na całą powiekę. Wtedy prezentuje się całkiem dobrze.
Należy przyznać, że trzyma się nienagannie i zastyga bardzo szybko po nałożeniu. Niestety przez to zastyganie również ma tendencję do wysuszania skóry. Trwałość jest jednak powalająca, o czym przekonałam się po wypróbowaniu koloru na dłoni, kiedy nie mogłam go zmyć niczym innym, prócz micelem z Biodermy.




Próbowałam też użyć go jako rozświetlacza na inne partie twarzy, ale zdecydowanie bardziej wolę moją Mary Lou do tych celów. Tak więc zużywam go sobie na powiekach, bo innej alternatywy nie widzę. Dla mnie produkt zbędny i nieudany, a nazwanie go korektorem to chyba jakieś nieporozumienie…





20.2.14

Żegnaj Duo i nie wracaj!

Żegnaj Duo i nie wracaj!
Krem Effaclar Duo stał się kultowy już spory czas temu i nie ma chyba w blogosferze osoby, która by o nim nie słyszała.


Nigdy nie miałam większych problemów ze skórą, do czasu aż mnie solidnie wysypało po podkładzie Revlon Colorstay… Walczyłam z zaskórnikami i zmianami zapalnymi różnymi sposobami i przez długi czas. Po ponad 6 miesiącach moich zmagań bez większej poprawy zaczęłam stosować Effaclar K. Ten krem zdziałał na mojej cerze cuda i wykwity zaczęły znikać w ekspresowym tempie. Skóra się pięknie oczyściła i praca gruczołów łojowych została unormowana. Kuracja trwała u mnie przez jakieś 3 m-ce, a potem Effaclaru K używałam już tylko sporadycznie, raz na jakiś czas. Niestety krem musiał się kiedyś skończyć i stało się to pod koniec ubiegłego roku.
Chcąc podtrzymać dobry efekt skusiłam się na kolejny Effaclar… Tym razem padło na Duo, bo ma lepsze opinie, wszyscy go chwalą i podobno działa lepiej niż poprzednik.



To był niestety błąd, którego do dzisiaj mocno żałuję. Po jakiś 2 tygodniach zaczęło mnie mocno wysypywać na policzkach i brodzie. Pomyślałam- trudno, cera się oczyszcza i wiedziałam, że może dojść do pogorszenia stanu cery. Już używając Effaclar K zdawałam sobie z tego sprawę, ale wtedy było tylko lepiej, z dnia na dzień nieprzyjaciele znikali z mojej twarzy. Po Duo było coraz gorzej, do tego stopnia, że rano bałam się spojrzeć w lustro, bo codziennie „nowości” tylko przybywało. Nie przerwałam jednak kuracji licząc, że szybko nastąpi poprawa. Nie doczekałam się tego niestety w ciągu 2 miesięcy regularnego używania kremu. Zmiany nie bladły, nie zmniejszały się, ani w najmniejszym stopniu nie goiły się.


Stwierdziłam, że ma sensu dłużej się katować i w ubiegłą niedzielę odstawiłam Effaclar Duo. Od tamtej pory go nie tknęłam i efekty widać gołym okiem. Skóra już prawie doszła do normy, zmiany się wygoiły. Wszystko jak ręką odjął…
Niestety nie przyszło mi do głowy żeby zrobić zdjęcia mojej skóry, ale uwierzcie, że stan był prawie, że opłakany. Do dzisiaj nie wiem który składnik tak drażniąco na mnie działał.


W powrocie do normalności pomógł mi olej tamanu i jeszcze jeden zupełnie nowy dla mnie specyfik, o którym wkrótce dam znać, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu na jego dokładne przetestowanie.


W każdym razie na Effaclar Duo już nawet nie spojrzę. Mam nauczkę, że nie wszystko sprawdza się tak genialnie u każdego…



18.2.14

Już jest!

Już jest!
Nie wytrzymałam i muszę się pochwalić co dziś wpadło w moje ręce :-) 



Otóż po tygodniu oczekiwania dotarła do mnie paczka ze sklepu Lookfantastic, a w niej… paletka Naked 3!!!



Po tym jaką furorę zrobiła u mnie Naked 2 zapragnęłam mieć też jej młodszą siostrę i myślę, że również będę z niej zadowolona. Już mi się podoba!
Kolejną rzecz z mojej listy życzeń na 2014 rok mogę skreślić :-)



16.2.14

Jedwab na włosach // Green Pharmacy

Jedwab na włosach // Green Pharmacy
Jak wiecie od długiego czasu walczę z puszeniem moich włosów, z bardzo różnymi rezultatami niestety. Dlatego też nieodzownym elementem mojej pielęgnacji włosów są produkty bez spłukiwania i wszelkie specyfiki, które nakładam po umyciu włosów, by zniwelować efekt zwany przeze mnie „lwem”, albo ewentualnie w gorszej postaci „wkurzonym lwem”. 
Raz jest lepiej, raz gorzej, a dzisiaj napiszę kilka słów o tym jak radzi sobie Płynny Jedwab Serum na łamliwe końcówki od Green Pharmacy.
Dorwałam go w Rossmannie za niecałe 10 zł, a do zakupu przekonały mnie dobre opinie użytkowniczek.



Jedwabiu do włosów już kiedyś, dawno temu używałam, ale zbyt dobrze nie radził sobie na moich spuszonych kłakach, a do tego strasznie je obciążał.



Jedwab od Green Pharmacy to oczywiście mieszanina silikonów (ale lekkich i łatwo zmywalnych szamponami z SLS), w składzie znajdziemy również m.in. ekstrakt z aloesu, olejek ryżowy, kameliowy oraz cedrowy.



Buteleczka jest bardzo funkcjonalna i wygodna, ma pojemność 30 ml, więc bardzo dużo jak na tego typu produkt. Najlepszy w całej zabawie jest dozownik w formie pompki, dzięki której z łatwością wydobywamy odpowiednią ilość kosmetyku.



Serum jest bardzo płynne i lekko tłuste, ale nie obciąża włosów. Nakładam go po umyciu włosów (ok. 2 pompki) i nie zauważyłam sklejania, ani przetłuszczania włosów.
Zdecydowanie można go pochwalić za dobre zabezpieczenie końcówek i wygładzenie włosów. Po jego użyciu włosy są bardziej miękkie i elastyczne, a także mniej się elektryzują.
Dodatkowym atutem jest też cudny zapach! Słodki, cukierkowy i przywodzący mi na myśl dzieciństwo z gumą Turbo… Pamiętacie?

Krótko, zwięźle i na temat: serum robi furorę i całkiem słusznie, bo to bardzo udany produkt. Polecam!


Artykuł dostępy również na: http://przepis-na-kobiete.pl/Artyku%C5%82y/787/serum-jedwab-od-green-pharmacy

14.2.14

Makijaż// Podwójna kreska

Makijaż// Podwójna kreska
Dawno nie było na moim blogu żadnego makijażu, a to wszystko przez kiepskie światło. Niestety wychodzę do pracy kiedy jeszcze jest ciemno, a kiedy wracam światło już jest beznadziejne. Póki co nie dysponuję jeszcze lampą pierścieniową, ale mam nadzieję, że za niedługo to się zmieni.
Ostatnio popołudniami jednak świeciło u mnie słoneczko, więc udało mi się coś zmalować. 
Stwierdziłam, że póki trwa karnawał to troszkę zaszaleję z kolorami, których od długiego już czasu wcale nie używam. I tak właśnie wyszła mi lekko przydymiona podwójna kreska.



Na górnej powiece czarna kreska żelową kredką Avon i żółta kreska wykonana cieniem Kobo nr 103, do dolnej kreski użyłam cienia Ingot nr 316, tusz do rzęs Maybelline Colossal Volum Express
Na policzkach odrobina różu Frat Boy theBalm, a na ustach Rimmel Lasting Finish nr 16.



Makijaż szalony jak dla mnie, ale jeszcze kilka lat temu tak malowałam się na imprezy i lubiłam takie kontrasty. Dzisiaj jestem stara i nudna… ;-D


12.2.14

Figa i perła na moich włosach // Balea

Figa i perła na moich włosach // Balea
Byłam bardzo zadowolona z fioletowego duetu od Balei w postaci szamponu i odżywki, dlatego będąc w DM-ie postanowiłam, że wypróbuję również maskę z tej serii.



Produkt znajduje się w plastikowym opakowaniu o pojemności 200 ml, zamknięcie dodatkowo jest zabezpieczone folią aluminiową.
Konsystencja jak na maskę trochę mnie zaskoczyła, bo jest dość rzadka i wodnista, kolor jest biały, a zapach bardzo przyjemny, „fryzjerski”, identyczny jak pozostałe kosmetyki z tej serii.


Wg producenta maska nadaje się do włosów pozbawionych blasku i szorstkich. Ekstrakty z perły i figi mają nadać włosom oczekiwaną miękkość i blask.

Skład:



Jest to maska bez silikonów.

Po umyciu włosów nakładam ją na całą ich długość i zostawiam na ok. 20-30 min. Producent zaleca pozostawienie jej tylko na 2-3 minuty, ale dla mnie to zdecydowanie za krótko i po takim czasie maska nie miała na włosach żadnego pozytywnego działania.
Na szczęście mimo tak rzadkiej formuły maska trzyma się dobrze na włosach i nie spływa z nich.



Po zmyciu włosy bardzo dobrze się rozczesują i nie plączą się. Są również zmiękczone i błyszczące. Niestety nadal jednak są spuszone wygładzenie jest dla mnie zbyt słabe.
Mam wrażenie, że odżywka z tej serii spisywała się lepiej od maski. Dużym plusem jest zapach, który naprawdę długo utrzymuje się na włosach. To pierwszy tego typu produkt, który pozostawia włosy pachnące aż do następnego mycia (czyli u mnie 2 dni).

Podsumowując: produkt daje radę, ale nie jestem z niego w pełni zadowolona. Czuję lekki niedosyt nawilżenia włosów i muszę się wspomagać dodatkowymi specyfikami. Zużyję posiadane opakowanie do końca i pomimo ślicznego i trwałego zapachu na włosach nie kupię już następnego.


10.2.14

Essie Sole Mate

Essie Sole Mate
Witajcie!
Dzisiaj króciutka notka o tym co mam na paznokciach. Jak już wiecie, zimą lubię postawić na ciemne pazury i do mojej kolekcji jeszcze w grudniu trafił nowy odcień Essie - Sole Mate. 
Od dawna byłam zauroczona tym kolorem i czekałam tylko, aż w Hebe będę mogła go kupić taniej. Tak się złożyło, że trafiłam na otwarcie Hebe w Jastrzębiu i zgarnęłam mojego Essiaka za 19,99 zł.



Sole Mate jest pięknym burgundem, a może ciemną śliwką...? Kolor jest wyrazisty i głęboki, a konsystencja kremowa i kryjąca. Jak to u mnie z Essie bywa lakier utrzymuje się w świetnym stanie ok. 5 dni po pokryciu top coatem. To zdecydowanie jeden z moich zimowych ulubieńców!


8.2.14

Panu już dziękujemy! Soraya żel pod prysznic So Fresh!

Panu już dziękujemy! Soraya żel pod prysznic So Fresh!
Rzadko recenzuję żele pod prysznic, no chyba, że są tak fajne, albo tak beznadziejne, że muszę o nich napisać.
Niestety trafił mi się taki bubelek firmy Soraya, choć to bardzo subiektywna opinia, bo spotkałam jego pozytywne recenzje.

Tak oto prezentuje się ten nieszczęśnik…



Jak widzicie opakowanie całkiem ładne, do tego poręczne i wygodne. Natomiast w środku kryje się istny śmierdziel.



Mam wersję Lemon Twist, która ma być orzeźwiającym, cytrynowym zapachem, a w rzeczywistości pachnie jak tani odświeżacz do wc z niewielką domieszką cukru…
Dostałam go i nie miałam wpływu na wybór wersji zapachowej, ale z pewnością po ten „aromat” bym sama nie sięgnęła.



Konsystencja jest dość rzadka, ale kremowa, a kolor lekko żółtawy. Umyłam się tym śmierdzioszkiem tylko raz i więcej nie zamierzam. Niestety zapach mnie odrzuca i nie jestem w stanie męczyć się podczas kąpieli.
Oddałam go mężowi, a ten dzielnie zużywa i nic się nie skarży… ;-D Anioł jak nic…





6.2.14

Styczniowe zużycia

Styczniowe zużycia
Planowałam napisać tę notkę dopiero pod koniec lutego, ale wysypujące się zewsząd puste opakowania sprawiły, że poczułam ogromną chęć pozbycia się ich właśnie teraz.


 W styczniu zużyłam dość sporo jak na mnie, więc bez zbędnych ceregieli zaczynamy!


 - płyn do kąpieli Original Source o zapachu czekolady i mięty
bardzo przypadł mi do gustu i w zimowe wieczory umilał moje kąpiele. Miał całkiem fajny zapach, dawał sporą pianę, tylko był trochę niewydajny. Recenzja TU
Teraz pluskam się również w płynie OS, ale o innym zapachu.
- mandarynkowy żel pod prysznic Balea
jak zwykle nie zawiódł. Kremowa konsystencja i fantastyczny zapach świetnie sprawdziły się pod prysznicem.
- Balea lotion do ciała z mocznikiem
treściwy balsam o doskonałych właściwościach nawilżających. Sprawdzi się na każdej suchej skórze i włosach również :-) RECENZJA
- borówkowy szampon codzienny Balea
fajnie oczyszczał włosy, nie przyspieszał przetłuszczania, ani nie wysuszał, a do tego cudnie pachniał. Więcej TU
- antyperspirant Rexona
Używam go na zmianę z Lady Speed Stick i sprawdza się całkiem dobrze
- olejek porzeczkowy Alverde
na wielu blogach kultowy kosmetyk, a u mnie bubel. Kompletnie się nie sprawdził, włosy były po nim suche na wiór, a ciało z kolei tłuste i klejące. Chociaż zapach był całkiem fajny. Recenzja TU


- płyn micelarny Bioderma Sensibio H2O
kultowy produkt, używany przeze mnie na okrągło przez ostatnie 3 lata. Mimo, że zużywam też inne płyny to Bioderma i tak w gotowości musi być w łazience ;-)
- woda termalna Uriage
kupiłam ją latem i od tamtej pory zachwycam się nią każdego dnia. Doskonale odświeża i tonizuje, a także łagodzi podrażnienia i zaczerwienienia. Używam jej zamiast toniku i mam już oczywiście kolejną butlę. RECENZJA
- nawilżająca pianka do mycia twarzy Decubal 
bardzo delikatny produkt do mycia twarzy, a przy okazji dobrze oczyszczający. Przyjemnie mi się jej używało. Recenzja TU
- serum z wit C It`s Skin Power 10
chwalę go pod niebiosy, bo po jego zastosowaniu skóra zrobiła się jaśniejsza, promienna i wyglądała zdrowo. Więcej TUTAJ
- maseczka morska ze spiruliną Biochemia Urody
kosmetyk śmierdzący dość konkretnie, co początkowo utrudniało mi jego stosowanie. Kiedy się jednak przemogłam zaczęłam używać maseczki regularnie i zawsze byłam zadowolona. Skóra była bardzo dobrze nawilżona, koloryt ujednolicony. Recenzja TU
- peeling enzymatyczny Biochemia Urody
dobrze radził sobie z oczyszczeniem skóry, delikatnie złuszczał naskórek, a po jego użyciu cera była gładziutka i miękka. Recenzja TU
- krem do cery tłustej Effaclar K La Roche Posay
uwielbiałam go używać, bo regulował pracę gruczołów łojowych, ale nie wysuszał zbytnio mojej skóry. Pomagał mi się pozbyć grudek i zaskórników. Teraz używam Effaclar Duo, ale chyba jednak wolę jego poprzednika.


- woda toaletowa Avon Treselle Mystique
nie przepadam za zapachami Avonu, ale tego nie mogłam sobie odmówić, bo był duplikatem mojego ukochanego Gucci by Gucci. Utrzymywał się bardzo długo na skórze i strasznie żałuję, że nie jest już produkowany.
- top coat Seche Vite
nie wyobrażam sobie już życia bez top coatu. SV radził sobie rewelacyjnie, lakier wysychał ekspresowo i jego trwałość była przedłużona. Więcej TUTAJ




4.2.14

Arganowy duet od Eveline

Arganowy duet od Eveline
Długo zwlekałam z tą recenzją, ale w końcu się wzięłam w garść i piszę.
Postanowiłam, że skoro używałam szamponu i maski w duecie to również skrobnę o nich w jednym poście. Chodzi o duet firmy Eveline Argan + Keratin.



  • Szampon arganowy 8w1

Znajduje się w plastikowej, ciemnej buteleczce (niestety nie można kontrolować przez to jego zużycia) o pojemności tylko 150 ml.
Konsystencja bardzo mnie zaskoczyła... Szampon jest bardzo gęsty i zbity, przez co dość trudno wydostać go z butelki. Kiedy już się to uda, to oczom ukazuje się jasny, półprzezroczysty glutek. Zapach jest delikatny i całkiem przyjemny, ale na moich włosach nie utrzymuje się wcale.



Zdaniem producenta szampon nadaje się do włosów farbowanych, rozjaśnianych i zniszczonych. Ma chronić kolor, intensywnie nawilżać i odżywiać włosy oraz nadawać im blask.


Glutkiem tym dość ciężko myje się włosy, pieni się dość słabo (ale nie tak słabo jak naturalne szampony), ale przyznaję, że domywa włosy i dobrze radzi sobie z ich oczyszczeniem.
Po umyciu włosy jednak pozostają dość mocno splątane, co akurat mi nie przeszkadza.

Skład szamponu zupełnie nie będzie się nadawał dla osób z przetłuszczającymi włosami, bo olejek arganowy i płynna keratyna mogą je dodatkowo obciążać.



Niewielka pojemność i gęsta konsystencja sprawiają, że długo się nim nie nacieszymy i w przypadku codziennego mycia włosów, zwłaszcza długich, szampon wystarczy pewnie na kilka użyć. Cena niestety nie idzie tutaj w parze z wydajnością…

  •  Maska arganowa  8w1

Maska z kolei znajduje się w wygodnym, dużym (500 ml) pojemniku i jest zabezpieczona folią aluminiową. Tutaj nie mam żadnego zarzutu co do opakowania.


Maska ma bardzo kremową konsystencję i wygląda trochę jak budyń karmelowy, albo masło orzechowe… A do tego pysznie pachnie! To chyba pierwszy kosmetyk o „jedzeniowym” zapachu, który mnie nie odrzuca. Eureka! Jednak nie jestem aż takim „zboczuchem zapachowym” :-D


Producent obiecuje nam po niej bardzo wiele, m.in.: 
- odbudowę włókna włosa
- nawilżenie i wygładzenie
- odżywienie i wzmocnienie
- intensywną regenerację
- połysk
- miękkość i elastyczność
- łatwe rozczesywanie i stylizację


Na opakowaniu widnieje zalecenie żeby zostawić ją na włosach tylko 3-5 minut, ale po tym czasie maska u mnie kompletnie nie działa i zawsze trzymam ją 10 razy dłużej.
Wtedy efekt jest najlepszy i bardzo wyczuwalny. Włosy są bardzo dobrze nawilżone i dociążone, przez co mniej się puszą. Zauważyłam też spore wygładzenie, włosy stały się bardziej miękkie i po prostu wyglądają dobrze. Zapach maski na moich włosach nie utrzymuje się wcale, a sam produkt nie powoduje u mnie szybszego przetłuszczania czupryny.


Generalnie ta seria bardzo przypadła mi do gustu. Szampon okazał się być fajny, ale nie na tyle, że go odkupię. Natomiast maska bardzo dobrze spisuje się na moich włosach i gdyby nie to, że mam zapasy to poleciałabym już teraz po kolejne opakowanie.


Copyright © 2016 Nasze Poddasze , Blogger