Na ten wpis wiele z Was czekało mnóstwo czasu.. obiecałam go już dobre kilka miesięcy temu i dałam ciała(!) Ale bijąc się w mą wątłą pierś jestem i naprawiam ten błąd.
Marka The Ordinary od długiego czasu kusiła mnie swoimi produktami- nie przez marketing, ale poprzez dobre, proste i moim zdaniem fajnie skomponowane składy swoich wyrobów i absolutnie konkurencyjne ceny. Według mnie jest to marka, która nie mydli oczu swoim klientom, nie obiecuje gruszek na wierzbie jak często mają to w zwyczaju znane firmy.
Wśród ogromnej gamy kosmetyków pewnie każdy znajdzie coś dla siebie, należy tylko uważnie przyjrzeć się swojej skórze, poznać jej potrzeby oraz zapoznać się z zaleceniami producenta.
Pierwszym kosmetykiem, który wybrałam dla siebie jest tonik złuszczający z 7% kwasem glikolowym, hicior blogosfery czemu w zasadzie się nie dziwię, bo i u mnie ten kosmetyk świetnie się sprawdził. Używam go codziennie wieczorem lub rano i wieczorem, po dokładnym umyciu i osuszeniu skóry twarzy. Delikatnie wklepuję opuszkami palców (nie wylewam go na wacik), wówczas dobrze się wchłania i mniej kosmetyku idzie na straty, o wacikach nie wspomnę.
Tonik bardzo delikatnie złuszcza naskórek, cera jest oczyszczona bez efektu ściągnięcia. Mam wrażenie, że teraz mniej się przetłuszcza, przebarwienia szybciej znikają, nie pojawiają się żadne podrażnienia. Używam tego kosmetyku bezustannie od listopada ubiegłego roku, a w butelce jest jeszcze spory zapas. Oczywiście pamiętam o kremie z filtrem, który trzeba nakładać obowiązkowo.
Moja skóra niestety uwielbia się zanieczyszczać, także wszelkie zaskórniki, czasem ropne wypryski nie są mi obce, oj nieee. Dlatego też jej porządnie oczyszczanie, a nawet złuszczanie to dla mnie jedna z podstaw pielęgnacji. W tej dziedzinie nie ma sobie równych kwasowy peeling The Ordinary AHA 30% + BHA 2%. Kosmetyk ma płynną formułę o intensywnie czerwonej, wręcz krwistej barwie, co jak mniemam pozwala na jego dokładniejsze nałożenie na skórę i ominięcie niektórych stref- po prostu widzimy ile, gdzie i jak nakładamy, przy przezroczystej barwie trudniej to kontrolować. Kosmetyk ten stosuję od kilku miesięcy 1-2 razy w tygodniu, nakładam go na czystą i suchą skórę, trzymam przez maksymalnie 10 minut. Nie czuję żadnego mrowienia, pieczenia czy szczypania. Po tym czasie zmywam go dokładnie wodą. Skóra jest gładziutka, nie jest przesuszona ani ściągnięta, a co najważniejsze zaskórniki otwarte stają się zdecydowanie mniej widoczne. Cera faktycznie powolutku się oczyszcza. Nic się nie łuszczy, nie schodzi płatami. Na spektakularny efekt już po jednym użyciu bym nie liczyła- sama hodowałam moje wągry przez całe lata, także teraz muszę trochę z nimi powalczyć, ale jestem na dobrej drodze.
Kolejnym kosmetykiem specjalnym jest serum z cynkiem i wit. B3, czyli The Ordinary Niacinamide 10% + Zinc 1%. Ten produkt ma za zadanie zmniejszyć widoczność porów, zapobiegać przebarwieniom, regulować pracę gruczołów łojowych i regenerować naskórek. Używam go codziennie rano i wieczorem (wyłączając dni, gdy nakładam mocniejszy kwas- ten krwawy). Serum to taki półpłynny, przezroczysty glutek, który szybko się wchłania, ale pozostawia na chwilę tłustawą warstwę, także zawsze odczekuję jakieś 30 min i dopiero potem nakładam krem i makijaż.
Serum to bardzo fajnie przyspiesza u mnie gojenie wyprysków jeśli takie się pojawią, zmniejsza też troszeczkę przebarwienia- to pewnie też wynik działania combo poprzedników. Jeśli chodzi o widoczność rozszerzonych porów to w tym aspekcie szału nie ma- jak były widoczne, tak są. Kosmetyk ten zużywa mi się najszybciej z pozostałych tej marki, nie żałuję go przy nakładaniu i to się opłaca, bo niedoskonałości jest coraz mniej, a jak już się pojawią to w miarę szybko znikają.
Ostatnim produktem z mojej gromadki The Ordinary jest serum Resveratrol 3% + Ferulic Acid 3%, który nadaje się do każdego typu cery, a jego główne zadania to działanie przeciwzmarszczkowe, antyoksydacyjne i regeneracyjne. Jest to beztłuszczowy kosmetyk, nie powoduje podrażnienia, a wręcz działa uspokajająco na naczynka. Resweratrol to podobno fantastyczny przeciwutleniacz, spowalniający procesy starzenia się skóry, a stężenie o wartości 3% jest wbrew pozorom dość wysokie! Skład tego serum wygląda naprawdę obiecująco. Stosuję go jednak dość nieregularnie i wyłącznie na noc, więc ciężko doszukiwać się u mnie większych efektów. Producent zaleca używanie tego kosmetyku razem z produktami zawierającymi w składzie wit C, którą osobiście uwielbiam! Muszę koniecznie spróbować tego duetu- wtedy pewnie działanie będzie bardziej spektakularne.
W planach mam jeszcze spróbowanie przynajmniej kilku propozycji z rodzinki The Ordinary, jednak ich jedynym, ale za to sporym minusem jest dostępność, a raczej jej brak! Mamy na naszym rynku kilka sklepów internetowych, oferujących produkty tej marki, jednak bardzo ciężko je dostać i dosłownie trzeba polować! Nawet zapisanie się na listę powiadomień w moim przypadku nic nie daje, bo kosmetyki rozchodzą się jak świeże bułeczki.
Generalnie marka ta bardzo mnie do siebie przekonała- mają proste, dobrze zbilansowane składy, przyjazne ceny, minimalistyczne opakowania i w przypadku odpowiedniego dostosowania kosmetyku do potrzeb skóry powinny się wyśmienicie sprawdzić.
Marka The Ordinary od długiego czasu kusiła mnie swoimi produktami- nie przez marketing, ale poprzez dobre, proste i moim zdaniem fajnie skomponowane składy swoich wyrobów i absolutnie konkurencyjne ceny. Według mnie jest to marka, która nie mydli oczu swoim klientom, nie obiecuje gruszek na wierzbie jak często mają to w zwyczaju znane firmy.
Wśród ogromnej gamy kosmetyków pewnie każdy znajdzie coś dla siebie, należy tylko uważnie przyjrzeć się swojej skórze, poznać jej potrzeby oraz zapoznać się z zaleceniami producenta.
The Ordinary Glycolic Acid 7% Toning Solution
Pierwszym kosmetykiem, który wybrałam dla siebie jest tonik złuszczający z 7% kwasem glikolowym, hicior blogosfery czemu w zasadzie się nie dziwię, bo i u mnie ten kosmetyk świetnie się sprawdził. Używam go codziennie wieczorem lub rano i wieczorem, po dokładnym umyciu i osuszeniu skóry twarzy. Delikatnie wklepuję opuszkami palców (nie wylewam go na wacik), wówczas dobrze się wchłania i mniej kosmetyku idzie na straty, o wacikach nie wspomnę.
Tonik bardzo delikatnie złuszcza naskórek, cera jest oczyszczona bez efektu ściągnięcia. Mam wrażenie, że teraz mniej się przetłuszcza, przebarwienia szybciej znikają, nie pojawiają się żadne podrażnienia. Używam tego kosmetyku bezustannie od listopada ubiegłego roku, a w butelce jest jeszcze spory zapas. Oczywiście pamiętam o kremie z filtrem, który trzeba nakładać obowiązkowo.
The Ordinary AHA 30% + BHA 2% Peeling Solution
The Ordinary Niacinamide 10% + Zinc 1%
Serum to bardzo fajnie przyspiesza u mnie gojenie wyprysków jeśli takie się pojawią, zmniejsza też troszeczkę przebarwienia- to pewnie też wynik działania combo poprzedników. Jeśli chodzi o widoczność rozszerzonych porów to w tym aspekcie szału nie ma- jak były widoczne, tak są. Kosmetyk ten zużywa mi się najszybciej z pozostałych tej marki, nie żałuję go przy nakładaniu i to się opłaca, bo niedoskonałości jest coraz mniej, a jak już się pojawią to w miarę szybko znikają.
The Ordinary Resveratrol 3% + Ferulic Acid 3%
Ostatnim produktem z mojej gromadki The Ordinary jest serum Resveratrol 3% + Ferulic Acid 3%, który nadaje się do każdego typu cery, a jego główne zadania to działanie przeciwzmarszczkowe, antyoksydacyjne i regeneracyjne. Jest to beztłuszczowy kosmetyk, nie powoduje podrażnienia, a wręcz działa uspokajająco na naczynka. Resweratrol to podobno fantastyczny przeciwutleniacz, spowalniający procesy starzenia się skóry, a stężenie o wartości 3% jest wbrew pozorom dość wysokie! Skład tego serum wygląda naprawdę obiecująco. Stosuję go jednak dość nieregularnie i wyłącznie na noc, więc ciężko doszukiwać się u mnie większych efektów. Producent zaleca używanie tego kosmetyku razem z produktami zawierającymi w składzie wit C, którą osobiście uwielbiam! Muszę koniecznie spróbować tego duetu- wtedy pewnie działanie będzie bardziej spektakularne.
W planach mam jeszcze spróbowanie przynajmniej kilku propozycji z rodzinki The Ordinary, jednak ich jedynym, ale za to sporym minusem jest dostępność, a raczej jej brak! Mamy na naszym rynku kilka sklepów internetowych, oferujących produkty tej marki, jednak bardzo ciężko je dostać i dosłownie trzeba polować! Nawet zapisanie się na listę powiadomień w moim przypadku nic nie daje, bo kosmetyki rozchodzą się jak świeże bułeczki.
Generalnie marka ta bardzo mnie do siebie przekonała- mają proste, dobrze zbilansowane składy, przyjazne ceny, minimalistyczne opakowania i w przypadku odpowiedniego dostosowania kosmetyku do potrzeb skóry powinny się wyśmienicie sprawdzić.