15.8.22

Dalie- królowe schyłku lata

Dalie- królowe schyłku lata

Nareszcie pierwszy wpis ogrodowy! 

Długo dumałam nad postem inauguracyjnym- zeszła mi cała wiosna i prawie całe lato. O zgrozo! Ale udało się i zapraszam Was na artykuł o moich daliach.


Dalie- cudowne kwiaty późnego lata i wczesnej jesieni. Najmocniej cieszą moje oczy w sierpniu i wrześniu, kiedy zasypują mój niewielki ogród kolorami. Początkowo wpis miał być o tulipanach, potem myślałam o różach, ale doszłam do wniosku, że jednak dalie zajmują w moim sercu specjalne miejsce i to im należy się pierwszeństwo.

Moja miłość do tych kwiatów nie obyła się jednak bez łez i rozczarowań. To nie był typowy strzał amora, przyprawiający o mocniejsze bicie serca i motyle w brzuchu. To było powolne poznawanie się, czasem foch, a czasem zachwyt i duma.




Pierwszą dalię kupiłam w sklepie ogrodniczym- była to taka dalia "no name", nie mam pojęcia w jakiej odmianie, ale miała ładne fioletowo-różowe kwiaty i tym mnie skusiła. Niestety po sezonie, kiedy dalie zetną pierwsze przymrozki należy je wykopać z ziemi i przechowywać w miejscu, w którym temperatura nie spada poniżej zera. I tutaj zaczęły się moje perypetie. Pierwsza karpa została umieszczona w kartonie i zasypana perlitem, a następnie całą zimę mieszkała sobie w garażu. Wiosną przeżyłam szok, bo okazało się, że bidulka zgniła i spleśniała... Także prekursorka przeżyła u mnie tylko jeden sezon. Nie zrażałam się i zamówiłam kolejne karpy- tym razem Vassio Maggos, White, Moonlight Time, Twilight Time i jeszcze kilka, których odmian nie pamiętam. W sezonie kwitły rewelacyjnie, ale kiedy przyszedł czas na ich wykopanie to zaczęłam ze stresu rwać sobie włosy, bo bałam się powtórki z mało śmiesznej rozrywki. Wzięłam się w garść i ochoczo wykopałam wszystkie karpy, a potem umieściłam je w kartonach z niewielką tylko ilością ziemi (po prostu nie otrzepywałam z niej karp jakoś dokładnie). Kartony schowałam na zimę do naszego pomieszczenia gospodarczego szumnie (i błędnie) nazywanego piwniczką. Wiosną okazało się, że karpy są lekko pomarszczone, ale ich ogólna kondycja była obiecująca. Ta misja zakończyła się sukcesem i dalie po przyspieszeniu pięknie zaczęły rosnąć. Także tyle o przechowywaniu.

Czy warto przyspieszać dalie?

Jeśli się ma ku temu warunki to jak najbardziej, bo wtedy zakwitną szybciej. Przyspieszanie dalii polega na ich szybszym wybudzeniu z zimowego snu, czyli na posadzeniu ich w donicy z ziemią, wystawieniu na promienie słoneczne i podlewaniu. Wtedy dalia zaczyna wypuszczać malutkie listki, z których potem rozwinie się łodyga, a na niej kwiaty. Cały problem polega na tym aby utrzymywać w miarę równą temperaturę, najlepiej ok 15-20 stopni. Absolutnie nie można wsadzać dalii do ogródka kiedy istnieje jeszcze ryzyko przymrozków- wtedy ich zgon jest gwarantowany. Początkowo więc trzymam je w donicach w domu, a z czasem przenoszę do szklarni. Niestety na noc znowu muszę je przetransportować do domu i tak w kółko. Tego procesu szczerze nie lubię. Jednak warto pamiętać, że nie jest on konieczny i można trzymać dalie w kartonach aż do połowy maja, a potem wkopać je bezpośrednio do ogrodu. Ale i tutaj nie może być zbyt słodko i kolorowo, ponieważ ślimory potrafią w jeden wieczór wszamać wszystkie młode przyrosty naszych roślinek. One mają ekstra ucztę, a my często stratę całej rośliny. Dlatego też przyspieszam dalie w donicach i kiedy wkopuję je do ziemi są już całkiem spore- ślimory też chętnie przychodzą na szamkę, ale nie czynią wtedy tak wielkich szkód roślinie.


Moje odmiany dalii

Przyznam, że moje ulubione i w pełni trafione to dalie z cudownej holenderskiej farmy Fam Flower Farm. Stamtąd pochodzą moje ukochane odmiany.


Oto moje obecne królowe ogrodu


Dalia Pink Magic





Dalia Maya





Dalia Tyrell





Dalia Penhill Watermelon





Dalia Wizard Of Oz





Dalia Jowey Winnie





Dalia Jowey Paula





Dalia Nicholas





Dalia White





Dalia Lilac Time





Dalia Mats




Dalia Cafe Au Lait





Dalia Twilight Time





Dalia Mango Madness





Dalia Vassio Meggos









9.8.22

Zwykła-niezwykła ścianka, czyli kolejna metamorfoza na poddaszu

Zwykła-niezwykła ścianka, czyli kolejna metamorfoza na poddaszu


Tymczasowość. Jak sama nazwa wskazuje to rozwiązanie chwilowe. 
Z naszą tymczasową ścianką oddzielającą schowek przy ściance kolankowej było zupełnie inaczej i ta "chwilowa opcja" trwała wiele długich lat. Jak widać "tymczasowość" ma różne oblicza!
W tym roku jednak na fali remontowych działań postanowiliśmy rozprawić się z ową ścianką i chyba całkiem nieźle nam to wyszło.

Zacznę od tego, że miejsce to jest dla nas ważne. Nie posiadając piwnic, a mieszkając na strychu powierzchnia do przechowywania wszelkich bardziej lub mniej potrzebnych gratów staje się mocno ograniczona. Dlatego też schowek na szpargały bezwględnie musiał pozostać w tym miejscu. Jednak drzwiczki prowadzące do tej naszej "Narni" strasznie mnie wkurzały, delikatnie rzecz ujmując. 

Postanowiłam, że dobrym rozwiązaniem na ich jak najlepsze ukrycie i wkomponowanie w ścianę będzie stworzenie lamperii. Jest to opcja budżetowa, stworzona własnymi rękami z materiałów dostępnych w każdym markecie budowlanym.



Czego użyliśmy?

- drewnianych listewek z Castoramy o wymiarach 12 x 69 x 2100 mm (ilość należy dostosować do wymiarów ściany, nam wystarczyło 5 szt),
- kleju montażowego (marka dowolna),
- szpachli do drewna,
- beżowej farby Good Home kolor Valdez.

Rzecz jest absolutnie prościutka do wykonania, a jej najtrudniejszą częścią są pomiary. Najlepiej rozrysować sobie ścianę i podzielić ją na równe odcinki w zależności od tego ile chcemy pionowych listewek. Potem już z górki!

Listewki przecięliśmy na odpowiedni wymiar, przykleiliśmy do ściany na kleju montażowym, zaszpachlowaliśmy ubytki, potem wyszlifowaliśmy na gładko i pomalowaliśmy na delikatny beż.







W zasadzie to cała "filozofia" i taki remoncik można ogarnąć w dwa popołudnia po pracy. U nas jednak zeszło jedno popołudnie więcej ze względu na kombinacje z drzwiczkami do naszej "Narni", ale tego nie będę opisywać, ponieważ sama nie wiem jak mężu to ostatecznie rozkminił. Efekt jest taki, że drzwiczki są nadal elementem ścianki, ale wtopiły się w resztę otoczenia. To lubię!


Potem machnęliśmy jeszcze przeciwległą ściankę w podobny sposób, na szczęście już bez przyprawiających o ból głowy drzwiczek. Tutaj z kolei pracy było więcej ze względu na cegłę. Ale uwaga! Nie została ona skuta i wyrzucona, Boże broń! Po prostu przykryliśmy ją płytą g-k, drewniany stelaż mężu przytwierdził do fugi, tak aby nie wiercić w cegle. W ten sposób jeśli wpadnę kiedyś na kolejny szalony pomysł i będę chciała wrócić do cegły to wystarczy "zdjąć" lamperię i uzupełnić ubytki w fudze. A znając siebie taki pomysł może się kiedyś zrodzić, więc zapobiegawczo cegła została. Tak czy siak teraz nasze oko cieszy spokojna, delikatna lamperia, która mocno rozjaśniła nasz salon i pasuje doskonale do naszych starych dusz ;)




Copyright © 2016 Nasze Poddasze , Blogger