28.2.13

Na ratunek spierzchniętym ustom...

Na ratunek spierzchniętym ustom...
Dzisiaj słów kilka o mojej walce ze spierzchniętymi ustami. Przyznam, że specjalnie nie miałam nigdy większych problemów „ustnych”. Za to w poprzednich kilku tygodniach niestety nadrobiłam te zaległości.
Przez niekorzystną dla ust pogodę, osłabienie, zmęczenie i brak witamin nabawiłam się ogromnych problemów z ustami. Mimo używania (nieregularnego niestety) pomadek ochronnych ich stan był katastrofalny. Usta były nie tylko suche, ale wręcz popękane i obolałe. Nie mogłam dobrze ich otworzyć, bo kąciki mnie piekły i pękały jeszcze bardziej.
Dotychczasowa pomadka Bebe nie pomagała w ogóle, więc musiałam poszukać lepszych sposobów, by uratować moje usta przed całkowitą zagładą ;-)


Na ratunek przyszły mi przede wszystkim:

- maść ochronna z wit. A
Używałam jej non stop w dużych ilościach i po nałożeniu od razu odczuwałam ulgę

- nowe pomadki ochronne Alverde
Najpierw używałam mandarynkowej, potem dołączyła nagietkowa

- Vita-miner
Brak witamin, zwłaszcza z grupy B na pewno mocno przyczynił się do pogorszenia stanu moich ust, więc pognałam do apteki i kupiłam sprawdzony już u mnie suplement diety

Po kilku dniach „programu naprawczego” z użyciem powyższych produktów moje usta czują się już znacznie lepiej. Nie łuszczą się, nie pieką, nie szczypią. Nie przerywam kuracji i stosuję ją cały czas, by usta nie wróciły znowu do swojego opłakanego stanu. Jednak już teraz mogę Wam polecić te produkty, jeśli macie taki problem jak ja.
Wiem, że dobrymi opiniami cieszy się balsam Tisane, ale ja nie zdążyłam go kupić, bo zaczęłam zauważać dobre efekty przy użyciu tego, co miałam. Carmex mnie kompletnie nie przekonał, zużyłam kiedyś kilka opakowań, ale nie urzekł mnie i nie kupię ponownie.

Wkrótce przygotuję dla Was posta z recenzją pomadek Alverde, które używam namiętnie i mogę się już na ich temat wypowiedzieć.
Tymczasem życzę miłego dnia i zapraszam do obserwowania!
yzma

25.2.13

Skusiłam się!

Skusiłam się!
Od długiego już czasu targały mną myśli: kupić czy nie kupić? Chodzi o słynny krem na niedoskonałości Effaclar K od La Roche Posay. Decyzję podjęłam w ubiegły piątek, spontanicznie i bez zbędnego zastanawiania się.



Moja skóra, jak już wiecie jest problematyczna, ze skłonnością do przetłuszczania, co niestety prowadzi do zapychania i powstawania zaskórników. Mam również problemy naczynkowe, co było powodem tak długiego wstrzymywania się od zakupu kremu Effaclar, gdyż może on powodować podrażnienia i wpływać negatywnie na stan naczyń krwionośnych.
Pomyślałam, że muszę spróbować i przekonać się o jego cudownym, bądź też negatywnym wpływie na moją cerę.



Nie mogłam się oprzeć i od razu po zakupie musiałam wysmarować nim twarz, stąd ta zmaltretowana już tubka ;-)



Na razie planuję używać go tylko na noc i może nie codziennie, ale być może wprowadzę jeszcze jakieś zmiany w mojej kuracji.

Pokładam w nim wielkie nadzieje na pozbycie się przede wszystkim nierówności skórnych i rozjaśnienie cery. Posta z pierwszymi wrażeniami możecie się spodziewać za miesiąc.

Pozdrawiam
Yzma

22.2.13

Bell Long Lasting Mat Super Cover

Bell Long Lasting Mat Super Cover
Trwały fluid matująco-kryjący z aloesem firmy Bell kupiłam w Biedronce za zawrotną kwotę 9,99 zł, standardowa pojemność 30 g. Skusiłam się na niego całkiem w ciemno, bo nie słyszałam o nim wcześniej. Poszukiwałam wtedy i tak nowego, jaśniejszego niż poprzedni podkładu, więc postanowiłam spróbować.



Podkład jest zamknięty w zwykłej tubce, opakowanej dodatkowo w kartonik. Zarówno tubka, jak i kartonik nie są szczególnej urody, ale co tam – liczy się wnętrze ;-)
A wnętrze jest warte uwagi. Podkład nazwany jest kryjącym i matującym. 

Producent obiecuje nam:

Zaawansowana technologicznie formuła fluidu zapewnia trwały, matowy makijaż przez wiele godzin. Specjalnie dobrana mieszanka pigmentów pozwala ukryć przebarwienia i niedoskonałości skóry, zachowując przy tym naturalny wygląd skóry, bez „efektu maski”. Dobroczynne działanie aloesu sprawia, że skóra jest aksamitnie gładka, dobrze nawilżona i zregenerowana. Zawiera wit. C i E oraz naturalny filtr UVB.



Moja opinia:
Moim zdaniem podkład spisuje się całkiem fajnie. Rzeczywiście dobrze kryje (ale nie jest to mocne krycie), nie smuży się i dobrze wtapia się w cerę. Skóra wygląda po aplikacji naturalnie, nie ma mowy o efekcie maski.
Zapach jest niestety dość intensywny, słodki i wg mnie taki „podkładowy” (jeśli mówi Wam to cokolwiek), ale szybko się ulatnia.



Mam odcień najjaśniejszy 01 Beige i jest on teraz dla mnie odpowiedni.
Konsystencja jest dość lekka i półpłynna, przez co dobrze się z nim pracuje i nie sprawia problemów podczas nakładania.
Co do matowienia- też spisuje się nie najgorzej, bo przypudrowany utrzymuje mat na mojej twarzy ok. 5-6 godzin, co jest niezłym wynikiem. Podkład nie ciemnieje z czasem na twarzy, nie wysusza i nie podrażnia. Co ważne, nie zauważyłam po nim pogorszenia stanu mojej skóry. Nie zatkał mi szczególnie porów, nie spowodował powstania wykwitów skórnych.
Wytrzymałość jest genialna! Podkład wytrzymuje cały dzień i nie ściera się, co jest dla mnie bardzo istotne.



Nie wiem czy podkład podkreśla suche skórki, bo takich nie posiadam. Jest to produkt matujący, więc raczej nakierowany na osoby o tłustej i mieszanej cerze.
Do wydajności można się przyczepić, bo przy codziennym używaniu wystarcza na ok. 1,5 do 2 m-cy. Choć zaznaczam, że nakładam go pędzlem typu flat-top z Hakuro (recenzja TU), a on pochłania trochę podkładu, więc przy bardziej ekonomicznych sposobach z pewnością będzie wydajniejszy i starczy na dłużej.

Podsumowując
Jestem z tego produktu bardzo zadowolona, bo za tą cenę otrzymujemy naprawdę porządny kosmetyk. Jest to kolejny przykład dla mnie, że tanie kosmetyki też potrafią być dobre.

Będąc ostatnio w Biedronce zaopatrzyłam się już w kolejne opakowanie, bo podkład przypadł mi go gustu. Poza tym jest tani i produkowany przez polską firmę.

A Wy również miałyście z nim przyjemność?

19.2.13

Subtelne Mleczko do ciała Bielenda Bawełna

Subtelne Mleczko do ciała Bielenda Bawełna

Dawno temu było ono dołączone do Urody, którą czytam regularnie. Miałam wówczas sporo balsamów do ciała, więc to z Bielendy musiało poczekać na swoją kolej.
Obecnie jestem na etapie zużywania go do końca i mogę co nieco na jego temat napisać.


Buteleczka zawiera 250 ml produktu, niestety nie ma pompki, która znacznie ułatwia stosowanie tego typu specyfików.
Jak sama nazwa wskazuje jest to delikatne mleczko, więc konsystencja jest  półpłynna, jakby lekko śmietankowa ;-) Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie skrytykowała zapachu tego balsamu… Niestety dla mnie zapach jest niezbyt szczególny, za słodki, bardzo chemiczny. Choć wiem, że wielu z Was przypadł on do gustu, to jednak ja nie jestem jego zwolenniczką.



Samo mleczko jednak oceniam średnio, bo nie spełnia do końca swojej roli. Po wsmarowaniu w skórę świetnie i szybko się wchłania, dość dobrze nawilża. Co ważne- nie klei się do ubrań.



Nawilżenie nie jest jednak spektakularne i bardzo trwałe, gdyż jest to kosmetyk o delikatnej konsystencji i nie jest zbyt treściwy. Na lato nadawał się doskonale, a teraz wolę jednak bardziej bogate balsamy, bo moja skóra zaczyna się przesuszać. W zetknięciu z taką skórą nie radzi sobie zupełnie.



Reasumując- mleczko Bielendy było całkiem ok, ale nie kupię go na pewno, nawet gdy będzie gratisem do czegokolwiek. Fajnie, że „Uroda” postarała się o tak fajny dodatek i cieszę się, że mogłam przetestować ten kosmetyk w zasadzie dostając go za darmo.
Oby coraz więcej takich dodatków do naszych czasopism…

Pozdrawiam !

16.2.13

Biała kredka Essence

Biała kredka Essence
Leżała dobrych kilka miesięcy zapomniana i osamotniona na dnie koszyczka z kosmetykami, bez jakiegokolwiek zainteresowania z mojej strony… 
Aż pewnego dnia przypadkowo napatoczyła mi się przy robieniu makijażu…
Myślę- spróbuję!
Efekt? WOW!!! Nie wiedziałam, że biała kredka może tak otworzyć spojrzenie! Zostajesz ze mną:-)



Tak rozpoczęła się moja przygoda z białą kreską na linii wodnej…
Nie pamiętam nawet dokładnie kiedy kupiłam ją w Naturze, za kilka złotych na pewno, użyłam kilka razy i nie powaliła mnie na kolana. Nie doceniłam jej.



Teraz odkurzyłam ją i odkryłam na nowo, jak to zwykle bywa – przypadkiem. Używam jej codziennie i od razu widzę różnicę po jej aplikacji: oko rozjaśnione, większe i wypoczęte. Efekt świeżości natychmiastowy! Rano, przy robieniu makijażu przydaje mi się to szczególnie, bo wtedy jestem zaspana i marzę tylko, by wrócić do łóżka i pospać jeszcze chwilę…
Kiedyś na pewno skuszę się jeszcze na cielistą, beżową kredkę, ale w tym momencie biała mi odpowiada, bo nie wyróżnia się za bardzo na tle mojej białej skóry ;-)

Takie to stare-nowe odkrycie. Biała kredka to jest to!

12.2.13

Kolejna wyprawa do DM :-)

Kolejna wyprawa do DM :-)

Tak jak przypuszczałam- szał zakupów w DM ogarnął mnie całkowicie. Chyba nigdy wcześniej nie zaopatrzyłam się taką ilość kosmetyków w ciągu tak krótkiego czasu. A moje łupy ostatnio znowu się powiększyły… :-)
Na swoje usprawiedliwienie mam jednak to, że odwiedziny w DM zaproponował mi mąż, któremu też się spodobały tamtejsze zakupy, więc czuję się rozgrzeszona ;-)

Zakupy są dużo skromniejsze niż poprzednio. Są to oczywiście same potrzebne i niezbędne do mojego funkcjonowania produkty ;-)



- kolejna pomadka ochronna Alverde, tym razem wersja nagietkowa


- szampon Alverde Hibiskus & Aloes do włosów suchych i zniszczonych


- korektor Alverde


- nagietkowa emulsja do mycia twarzy Alverde


Część ze zdobyczy już testuję i pierwsze recenzje pojawią się wkrótce :-)

9.2.13

Płatki kosmetyczne od Ebelin

Płatki kosmetyczne od Ebelin

Dzisiaj o rzeczy banalnej i z pozoru (jak dla mnie) błahej, czyli słów kilka o płatkach kosmetycznych.
Chyba każdy używa ich codziennie, nie każdy jednak przywiązuje wagę do ich jakości. Dla mnie też nie było to specjalnie ważne i istotne. Kupowałam na okrągło tanie i dobre płatki Carea z Biedronki. Były w porządku- miękkie, delikatne, wytrzymałe, nie podrażniały twarzy ani oczu, poza tym korzystne cenowo. No właśnie, BYŁY. Ostatnie moje opakowanie tych płatków było porażką i katastrofą. Codziennie- rano i wieczorem- moja cierpliwość była mocno nadwyrężana, zdarzało się wręcz, że płatki te potrafiły doprowadzić mnie do szału… Co było tego powodem? Rozwarstwianie się! Wstrętne i obrzydliwe rozwarstwianie każdego dosłownie wyciągniętego płatka! Nie cierpię wyciągać połowy płatka, kiedy druga połowa zostaje w opakowaniu. Musiałam się sporo namęczyć, by płatki wychodziły w całości. Kiedyś tego problemu nie było wcale. Nie wiem czy trafiłam na felerne opakowanie, czy po prostu Carea przestała robić porządne płatki. Nie chciałam się o tym przekonywać kupując kolejne opakowanie, dlatego przy okazji wizyty w DM wrzuciłam do koszyka również płatki Ebelin.



Na wstępie zaznaczam, że nie mam zamiaru „jarać się” teraz wszystkim, co przywiozę z DM, że wszystko co niemieckie i „dm-owe” jest cacy. Ale w przypadku tych płatków będę się zachwycać. I już.



Są w miarę tanie, również delikatne i miękkie, wydaje mi się, że nieco cieńsze niż te biedronkowe, ale przede wszystkim są porządnie wykonane, czyt. zszyte na całej powierzchni, przez co nie rozwarstwiają się nic a nic. Wygodnie i bez problemu wyciągam z opakowania płatek, w całości, a nie jego część jak w przypadku Carea.




W opakowaniu Carea znajdziemy 120 płatków za cenę ok. 3 zł
Zaś za 140 płatków Ebelin płacimy trochę więcej, bo ok. 5 zł

Nie używałam wcześniej żadnych droższych płatków oferowanych np. w Rossmannie, bo byłam zadowolona z tanich i dobrych Carea, ale dochodzę do wniosku, że chyba lepiej warto kupić droższe płatki i wykonywać demakijaż w spokoju, niż wściekać się każdego dnia z tak (pozornie oczywiście) błahego powodu :-)

6.2.13

Zakupy Balea, Alverde, czyli wypad do czeskiego DM :-D

Zakupy Balea, Alverde, czyli wypad do czeskiego DM :-D
Od kiedy tylko usłyszałam o produktach Alverde, Balea, czy P2 chciałam je wypróbować. Jak wiadomo są to marki dostępne tylko w niemieckiej drogerii DM, więc marzyłam o tym, by urządzić wycieczkę za granicę i obkupić się w te cudowności. 
Jakaż była moja radość, kiedy dowiedziałam się, że drogerie te są również w Czechach! Od razu sprawdziłam gdzie są zlokalizowane i okazało się, że do najbliższego DM mam 20 km!
Zrobiłam więc mały rekonesans co warto kupić i co chciałabym przetestować. I ruszyłam w drogę! Moja radość była nieopisana (jak to stwierdził mój mąż) kiedy moim oczom ukazała się upragniona drogeria :-) Po wejściu do niej nie wiedziałam od czego zacząć, byłam tak podekscytowana, że z chęcią wykupiłabym cały sklep..., no może pół sklepu ;-)
Zrobiłam spore zakupy i mam teraz niezłe zapasy, choć i tak gdybym dysponowała większym kapitałem z pewnością produktów byłoby jeszcze więcej. No ale cóż, fundusze nie pozwalały :-(




Oto produkty do ciała, przywiezione z DM:



  • Relaksujący żel pod prysznic z olejkiem Ylang-Ylang Balea




  • Grejpfrutowy krem pod prysznic Balea



  • Energetyzujący żel pod prysznic z olejkiem pomarańczowym Balea





  • Balsam do ciała z mocznikiem Balea




  • Krem do stóp z mocznikiem Balea




  •  Waniliowo-mandarynkowy balsam do ust Alverde



  • Balsam do ciała Balea




A tak prezentują się kosmetyki do włosów:




  • Wygładzająca i dodająca blasku odżywka do włosów Balea




  • Nawilżające mleczko do włosów bez spłukiwania Balea




  • Odżywka intensywnie odbudowująca do włosów Alverde




  • Szampon do włosów dodający blasku Balea




  • Olejek do ciała z paczulą Alverde



Zauważyłam niestety, że ceny w czeskich drogeriach są wyższe niż w niemieckich. Różnica czasem jest spora, bo olejki Alverde w Niemczech kosztują 2,95 E, natomiast w Czechach cena podana w EUR to 3,96. Cena żelu pod prysznic Balea w Niemczech: 0,65 E, a w Czechach 0,99 E. Jednak mimo to kosmetyki te i tak pozostają tanie i atrakcyjne cenowo.
Jedyne rozczarowanie- nie było szfy P2 :-( Dopiero później przeczytałam, że w Czechach ta marka jest niedostępna. W zamian był dostępny spory asortyment nieznanej mi firmy S.he, nie skusiłam się jednak na żaden kosmetyk.
Czeka mnie teraz sporo testowania, mam nadzieję, że znajdę swoich nowych ulubieńców. Jednego jestem pewna- to nie była moja ostatnia wizyta w DM. Gdy wiem, że mam do niej tak blisko( w zasadzie tylko trochę dalej niż do Rossmanna) to całkiem możliwe, że stanie się ona moją ulubioną drogerią :-)


4.2.13

Hakuro H50s

Hakuro H50s
Minął już miesiąc odkąd używam pędzla do podkładu Hakuro H50s. To mój pierwszy tego typu pędzel, dotychczas podkład nakładałam palcami. W końcu postanowiłam spróbować i wybór padł na niego, ze względu na pozytywne opinie i niewysoką cenę.
Pędzel ten wraz z kilkoma innymi dostałam od męża pod choinkę i w Święta rozpoczęłam jego testowanie…





Byłam niesamowicie podekscytowana przed pierwszym użyciem! Pędzel ten mnie nie zawiódł, przepadłam…
Okazało się, że nakładanie nim podkładu to ogromna przyjemność:-) Gładko i delikatnie sunie po twarzy, nie podrażnia jej i nie powoduje zaczerwienień (czego się obawiałam ze względu na moją naczyniową skórę). Nic z tych rzeczy! Pędzel pięknie wpracowuje podkład w skórę, bez jakichkolwiek smug, czy plam.



Uważam też, że przy jego użyciu zwiększa się krycie podkładu, a jednocześnie cera wygląda zdecydowanie naturalniej i nie ma mowy o efekcie maski.
Zauważyłam też, że trwałość podkładu zostaje przedłużona i nie znika on z twarzy tak szybko, jak po nałożeniu palcami.





Jeśli chodzi o design, to pędzel Hakuro H50s po prostu mi się podoba. Wygląda profesjonalnie i solidnie. Rączka jest odpowiednio długa, a skuwka mocna i elegancka. Bardzo dobrze leży w dłoni i nie wyślizguje się przy użytkowaniu.


Włosie jest syntetyczne, bardzo zbite, nie za długie ani nie za krótkie. Używam go już ponad miesiąc i nie wypadł z niego do tej pory ani jeden włosek. Pędzel nie należy do tych największych, ale wg mnie to jego zaleta, bo dociera do każdego zakamarka.




Nawet w tak genialnej rzeczy doszukałam się oczywiście wad…
Po pierwsze: większe zużycie podkładu. Nie jakoś dramatycznie, ale jednak sporo podkładu wchodzi w pędzel i się marnuje.
Po drugie: MYCIE PĘDZLA! To dla mnie jakiś koszmar! Używam do tego celu płynu micelarnego oraz szamponu dla dzieci. Myślałam, że mycie będzie szybką i bezbolesną sprawą… Niestety się przeliczyłam :-( Nie wyobrażam sobie nie umyć pędzla codziennie po jego użyciu, więc męczę się z jego praniem czasem nawet przez dobre 10 minut.
Z wierzchu włosie można łatwo domyć, gorzej z tym, co znajduje się w środku. To dla mnie trudna sprawa i póki co nie wypracowałam jeszcze idealnej metody. Dlatego tyle czasu zajmuje mi doprowadzenie pędzla do idealnej czystości.

Mimo tych niedogodności z czyszczeniem Hakuro H50s to jednak mój „najulubieńszy” pędzel :-)

A Wy używacie pędzli do podkładu? Lubicie?
Copyright © 2016 Nasze Poddasze , Blogger