Ale już jestem :-)
Jako, że lato mamy w pełni, a niektórzy zamiast smażyć się
na słońcu wolą sztuczną opaleniznę to napiszę co nieco o samoopalaczu do ciała
w sprayu rossmannowej marki Sun Ozon.
Samoopalacz ten przykuł moją uwagę jakiś czas temu, kiedy w
promocji można go było nabyć za jakieś 8 zł. Postanowiłam spróbować, bo
opalenie moich nóg graniczy z cudem, więc muszę się raz na jakiś czas wesprzeć
opalenizną z butelki.
Produkt ten ma pojemność 150 ml. Butelka przypomina
dezodorant i jak sama nazwa wskazuje
posiada wygodny atomizer, który całkiem fajnie rozpryskuje produkt w postaci
delikatnej mgiełki.
Wow! Taka była moja reakcja po pierwszym użyciu. Nie brudzi
rąk, bo nie trzeba go rozsmarowywać. Wystarczy zastosować się do instrukcji
użycia na opakowaniu i rozpylać go równomiernie z odległości ok. 30 cm. To dla
mnie duży plus i wygoda. Prawie jak opalanie natryskowe :-)
Produkt ten użyty w rozsądnej ilości (czyt. nie za dużo)
szybko się wchłania i nie spływa z ciała. Jest bezbarwny, o dość intensywnym
zapachu przypominającym mi jakieś kwiatki. Uwaga: początkowo nie śmierdzi jak
standardowy samoopalacz, ale po czasie podobno pojawia się ten smrodek. Ja tego
nie odczuwam, gdyż jak napisałam wcześniej używam go tylko na nogi i to wieczorem.
Ogólnie rzecz biorąc jestem nim zachwycona, bo opalenizna
jest subtelna i niezbyt mocna na początku. Po jakiś 3 użyciach widać już duży
efekt. Co ważne- przy umiejętnym użyciu spray nie robi żadnych plam, kolor jest
złocisto-brązowy, pojawia się i schodzi równomiernie.
Jedynym minusem jest jego wydajność, która pozostawia wiele
do życzenia. Taka butelka starcza na ok. 10-12 razy, by spryskać całe nogi, a
przy użyciu na całe ciało słyszałam, że może to być tylko 5-6 razy. Z drugiej
jednak strony takiego kosmetyku codziennie nie używamy i nawet gdyby zeszły nam
2 butelki w ciągu miesiąca to i tak cena jest zachęcająca.
Buziaki
Yzma